wtorek, maja 16, 2006

Artykuł red. Stanisława Michalkiewicza. Spojrzenie na aferę bankową z przymrużeniem oka.

Spojrzenie na aferę bankową z przymrużeniem oka.


"Ach, gdyby Pan Lejb Fogelman przeszedl na nasza strone

Nadwiślańska afera profumo

Stanisław Michalkiewicz

Nareszcie i nasz tubylczy kraj dorabia się afer na poziomie. Kiedyś, w koszmarnych latach pierwszej komuny gryźliśmy palce z zazdrości, czytając o aferze Profumo, od której trzęsła się cała Wielka Brytania. Wtedy chodziło o to, że tamtejszy minister obrony w chwilach wolnych od urzędowych obowobie z niejaką panną Keller Krystyną. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to, że tylko w dni nieparzyste. W dni parzyste bowiem panna Keller oddawała się karesom z attache wojskowym ambasady sowieckiej. Najwidoczniej sowieta pokochała bardziej, bo to jemu przekazywała wszystkie rewelacje, jakie udało się jej wyciągnąć od Angielczyka podczas miłosnych uniesień, a nie odwrotnie. U nas nic podobnego zdarzyć by się nie mogło. Generał Jaruzelski, pracowicie wspinający się po szczeblach razwiedki, ściśle przestrzegał wojskowego regulaminu służby garnizonowej. Meldunki sowietom składał drogą służbową i nie potrzebował do tego pośrednictwa żadnych panienek. Trzeba aż było, żeby Lechu skacząc przez płot, rozdarł sobie kalesony, od czego komuna tak się wystraszyła, że zrobiła transformację ustrojową, dzięki czemu i my doczekaliśmy się własnej afery Profumo.

Tak się bowiem złożyło, że tubylczy rząd sprzedał w swoim czasie bank PeKaO z jego prezesem Janem Krzysztofem Bieleckim bankowi UniCredito, którego prezesem jest pan Aleksander Profumo. Bank PeKaO był jednocześnie właścicielem akcji Banku Przemysłowo-Handlowego, w czym tkwiła głęboka myśl, jaką wyraził kapitan Ryków: "zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody", żeby nawet sam diabeł nie rozeznał się w stosunkach własnościowych; kto ile ukradł i gdzie właściwie schował szmal. W umowie prywatyzacyjnej zapisano wprawdzie klauzulę, że UniCredito przez 10 lat "nie będzie prowadził w Polsce działalności konkurencyjnej", ale co to właściwie znaczy? "Czy Senat zdecyduje tak, czy odwrotnie, to uzasadnienie znajdą już panowie koledzy z Wydziału Prawnego" - mawiał ks.prof.Stefan Pawlicki, nudząc się na posiedzeniach Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kiedy więc teraz UniCredito postanowił przeprowadzić fuzję PeKaO z BPH, rząd zarzucił mu złamanie tego warunku umowy. Pan Aleksander Profumo nie tylko zareagował oburzeniem, ale podjął niezbędne kroki. Wśród nich najniezbędniejszym krokiem było zaangażowanie w charakterze doradcy doskonałego pana Lejba Fogelmana.

Pan Lejb Fogelman najpierw potrzebował urodzić się w Legnicy. Potem, kiedy partię ogarnęła fala antysemityzmu, skorzystał z nadarzającej się okazji do opuszczenia cudnego raju. W charakterze ofiary okrutnego reżimu, prawie że późnego wnuka Holokaustu, pan Fogelman podjął studia na uniwersytecie Yale, słynącym z przyjmowania ubogich uchodźców. Po skończeniu tej uczelni pokręcił się trochę tu i ówdzie, nawiązał pożyteczne znajomości, aż wreszcie powrócił do Warszawy w charakterze króla życia, szalenie imponującego tubylczym gojom. Ma znakomitą kryszę jako członek Rady Doradców Fundacji Edukacyjnego Centrum Żydowskiego w Oświęcimiu, więc może sobie znać i pana Żagla, i pana Kunę, i doradzać panu Kulczykowi, i w ogóle wszystkim, jako prawnik z firmy Dewey Ballantine. Czyż pan Aleksander Profumo mógł zwrócić się do kogoś lepszego?

Ma się rozumieć, że nie mógł tym bardziej, że wśród niezliczonych zalet i przymiotów pana Fogelmana jest również i ta, iż "osobiście" zna prezydenta Busha. Kiedy więc rząd znienawidzonego PiS uczepił się wspomnianej klauzuli, to pan prezes Profumo uznał, że dość już tych żartów z tubylcami. Nabrał do nich takiej abominacji, że kiedy okazało się, iż w Komisji Nadzoru Bankowego, której obrady miał zaszczycić swoją obecnością, zasiada niejaki Cezary Mech, tubylczy wiceminister finansów, to nie chciał nawet oddychać tym samym powietrzem, co to indywiduum. Tę prośbę miał przekazać panu prezesowi NBP Balcerowiczowi, z urzędu przewodniczącemu Komisji Nadzoru, sam pan Fogelman. Niektórzy twierdzą w związku z tym, że pan Fogelman "nakazał" panu prezesowi Balcerowiczowi usunięcie pana Mecha z posiedzenia Komisji, wskazując, że Regulamin Komisji Nadzoru Bankowego z 1998 r. nie daje przewodniczącemu prawa do usuwania któregokolwiek z jej członków. Ale kto by tam słuchał takich faszystowskich łgarstw! Czy to pan Fogelman rzeczywiście musi prezesowi Balcerowiczowi zaraz "kazać"? To już pan prezes Balcerowicz sam nie wie, co w takiej sytuacji powinien uczynić? "Policmajster powinność swej służby zrozumiał" - przypomina Adam Mickiewicz. Oczywiście, że wie i nie tylko wie, ale wie również, że w takich sytuacjach należy twardo stanąć na nieubłaganym gruncie niezależności i praworządności. Na wszelki tedy wypadek wybitni profesorowie prawa przygotowali mu podobnież aż cztery niezależne ekspertyzy potwierdzające nieubłaganie praworządny charakter uwzględnienia prośby przekazanej przez pana Fogelmana. Czy to byli ci sami sofiści, którzy podpisali protest przeciwko rządowi, czy jacyś inni - to nieważne, bo właśnie tymi ekspertyzami pan prezes Balcerowicz dźgał w oczy poselską i rządową tłuszczę, kiedy w straszliwej postaci objawił się w Sejmie, jako unus defensor praworządności i demokracji. Czy pani wicepremier Gilowska widziała kiedy jakąś ekspertyzę? Jasne, że nie, zresztą co ona tam może wiedzieć o finansach? Była dopuszczona do konfidencji z panem Lejbem Fogelmanem? Nie, a teraz jeszcze zadała się z faszystami! Więc tylko patrzeć, jak zostanie pogrążona, razem z całym tubylczym rządem, bo i Komisja Europejska daje do zrozumienia, że tutejsze umowy nie mają żadnego znaczenia w konfrontacji z tamtejszymi "standardami". A co to, czy pan Fogelman nie może, dajmy na to, zadzwonić i do pana Barosso? Jasne, że może tym bardziej, że przecież i panu Barosso nic co ludzkie, nie jest pewnie obce. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo nie tylko Unia Europejska ukazuje nam swoje ludzkie oblicze, ale przy okazji dowiemy się trochę więcej na temat nowych granic naszej suwerenności.

Dlatego nie ma powodów do niepokoju, nawet jeśli Sejm utworzy tę komisję śledczą do afery Profumo. Prezes Balcerowicz w grudniu i tak odejdzie, i kto wie - może pan Fogleman zrobi go plenipotentem UniCredito na Polskę, bo w co inwestować w tych zepsutych czasach, jeśli nie w niezależność i praworządność? Może nawet będzie skupywał od tubylczego rządu obligacje skarbowe, a w takiej sytuacji, to nawet pan Andrzej Lepper chodziłby wokół niego na zadnich nogach, żeby tylko się nam nie przeziębił. Już tam pan Fogleman pewnie o wszystkim pomyślał, bo 38 milionami gojów ktoś musi przecież zarządzać. Więc chyba zakończymy wesołym oberkiem?"


Powiastki filozoficznej ciąg dalszy - Stanisław Michalkiewicz Wysłane poniedziałek, 20, marca 2006 przez Krzysztof Pawlak

Jak człowiek żyje dostatecznie długo, to z samego upływu czasu może stać się klasykiem. A jeśli jeszcze pisze...! Co prawda, nie ma rzeczy doskonałych i z pisaniem wiąże się też pewne ryzyko, bo nie ma nic śmieszniejszego niż diagnozy, co się nie sprawdzają. Jeśli jednak się sprawdzają, to czyż ich autorowi nie należy się choćby jeden listek bobkowy do wieńca sławy? Ożywiony takimi nadziejami, przypominam tedy felieton, jaki wydrukowałem 10 sierpnia 1991 roku w tygodniku "Najwyższy CZAS!" pod tytułem "Temat na powiastkę filozoficzną".

Pisałem tam m.in.: "Otóż kiedy tak sięgam pamięcią wstecz, to przypominam sobie, że teoretycznie pan Leszek Balcerowicz został wynaleziony przez pana Tadeusza Mazowieckiego, który "»obdarzył go pełnym zaufaniem«. Czy jednak zaufanie pana Tadeusza Mazowieckiego mogło stać się fundamentem takiej politycznej potęgi? Chyba nie, bo przecież wkrótce sam pan Tadeusz Mazowiecki musiał odejść w konfuzji ze sceny politycznej. W takiej sytuacji jego zaufanie nie warte już było funta kłaków. Zauważmy jednak, że mimo upadku pana Tadeusza Mazowieckiego pan Leszek Balcerowicz trwał nadal. Zdawało się, że jego pozycja zachwiała się podczas próby formowania rządu przez pana mec. Jana Olszewskiego (...), ale skończyło się na tym, że to pan mec. Olszewski musiał zrezygnować, zaś Pan Prezydent obudował wokół wicepremiera i ministra finansów nowy rząd z panem J. K. Bieleckim jako premierem. W ten sposób zamiast zapowiadanego »przełomu« otrzymaliśmy »kontynuację«, ponieważ było jasne, że strategię gospodarczą nadal wyznacza pan Leszek Balcerowicz, zaś reszta rządu, wraz z jego Szefem, funkcjonuje, że tak powiem, ze względów protokolarnych. (...) Pewne światło na źródło politycznej trwałości pana Leszka Balcerowicza rzuca okoliczność, że firmowany przez niego program stabilizacyjny (...) zyskał akceptację Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego oraz innych ośrodków wielkiej finansjery. Popierając pana Leszka Balcerowicza i obdarzając go zaufaniem, ma ona naturalnie swoje cele i swoje - jakże by inaczej! - wyrachowanie, ale przecież nie można z góry wykluczyć, że i pan Leszek Balcerowicz też ma swoje. Wynikałoby z tego, że prawdziwa trwałość władzy nie jest ufundowana na lotnych piaskach masowych nastrojów, które bywają kapryśne, ani nawet na poparciu osób uważanych za wpływowe, które też mogą odwrócić swoje sympatie, tylko na zaufaniu ludzi trzymających klucz do kasy. Wkraczamy w kampanię wyborczą, z odmętów której wyłoni się nowy parlament, który z kolei powoła nowy rząd. Zadaję sobie w związku z tym pytanie, czy również i w tym rządzie, bez względu na to, jaka partia czy koalicja będzie go firmowała, pan Leszek Balcerowicz obejmie tekę ministra finansów? Gdyby tak się stało, byłby to temat na powiastkę filozoficzną".
A czyż stało się inaczej? Wprawdzie pan Leszek Balcerowicz nie we wszystkich rządach był wicepremierem i ministrem finansów, ale jeśli nawet nie był, to i tak sprawował coś w rodzaju gospodarczej dyktatury nad kolejnymi tubylczymi formacjami. Zmieniały się rządy, zmieniali się prezydenci, a pan Leszek Balcerowicz trwał niczym skała, o którą rozbijają się wszystkie bałwany. Czyż nie świadczy to, że punkt ciężkości władzy państwowej w Polsce od samego początku transformacji ustrojowej przesunął się na jego osobę, że "ubi Petrus, ibi Ecclesia", czyli - gdzie Piotr - tam Kościół? Skłania to do głębokiej zadumy nad naszą młodą demokracją i państwem prawa, a w szczególności - nad głupstwami, które w nieprawdopodobnych ilościach wypisują różni obłąkani docenci nauk politycznych.
Dlatego snując tę filozoficzną powiastkę, nie zapominajmy o uwadze Adama Mickiewicza, który zapożyczył ją od La Fontaine'a, a ten - od starożytnego Ezopa, że "każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka i swojego zająca, którego się boi". Kiedy w Sejmie pojawił się świętokradczy pomysł utworzenia komisji śledczej, która sprawdziłaby prywatyzację sektora bankowego, na całą Polskę rozległ się klangor, którego nie powstydziłyby się nawet gęsi holokaustowane pod pretekstem ptasiej grypy. Przoduje jak zwykle "Gazeta Wyborcza", a za nią powtarzają jeremiady rzesze półinteligentów, niezwykle rade ze sposobności wykazania, że są "na poziomie". Tylko patrzeć, jak po linii nadprzyrodzonej to zuchwałe bluźnierstwo potępi JE abp Józef Życiński, ostatnio specjalizujący się w anatemach. Aliści przebieg posiedzenia Komisji Nadzoru Bankowego pokazuje, że zającem pana Leszka Balcerowicza może być pan Lejb Fogelman, doradca pana Profumo, warszawski król życia. Już ta okoliczność wyjaśniałaby zaangażowanie "Gazety Wyborczej", której publicyści na wyścigi lojalnie merdają ogonami, a przecież pan Fogelman tylko doradza panu Aleksandrowi Profumo, przed którym nawet członkowie Komisji Europejskiej skaczą z gałęzi na gałąź.

Stanisław Michalkiewicz

Publicystyka Stanisława Michalkiewicza na ASME i nagrania TV ASME

Brak komentarzy: