piątek, marca 28, 2008

Kononowicz XXI wieku na prezydenta

(kt)
Panie Panowie, lobby rządzące Polską z wyścielonej czerwonym aksamitem przyczepy położyło na Tusku krechę. Kandydata na fotel prezydencki na siłę poszukują przeróżni specjaliści od ,,cudownych przywódców’’ wśród drugiego sortu polityków. Poszukują głównie wśród nieskompromitowanych większymi przekrętami i kochanych w regionie przez wyborców działaczy, którzy za skok w karierze odwdzięczą się we właściwy sposób i we właściwym czasie.
O ile wykreowanie się na niezależnego i zgodnego polityka we Wrocławiu nie jest specjalnie trudne, centrowych i prawicowych tytułów tam poza tygodnikami nie ma, o tyle nad promocją w kraju ,,niezależnego’’ Rafała Dutkiewicza łże-dziennikarze, socjologowie, analitycy politycznii tzw. komentatorzy będą musieli zdrowo popracować i właśnie zaczęli swoją żmudną robotę. Wrocławianie mają do wyboru jedynie GW, Dziennik, Fakt, Superekspres i Gazetę Wrocławską, której logo nawiązuje do gazety mocno lewicującej przed laty – Magazynu. Kupienie Rzeczpospolitej i Naszego Dziennika popołudniu w centrum graniczy z cudem. O gazecie takiej jak krakowski Dziennik Polski wrocławianie mogą jedynie pomarzyć. Niezależnej własnej gazety Wrocław nie ma i raczej mieć nie będzie. Słowo Polskie, Wieczór Wrocławia i Magazyn połączyły się w jeden tytuł kontrolowany przez medialne środowiska lewicowe – Gazetę Wrocławską, która ostatnio poszukuje wokół Dutkiewicza afer i podejrzanych układów. Widać postanowiono popsuć opinie prezydentowi ukochanemu przez środowiska tzw. demokratyczne i niezależne. Nawet przegrany w wyborach Frasyniuk, nigdy specjalnie nie pilnował, co też ten rzekomo ,,opozycyjny do LiD-u’’ prezydent niezależny, ale popierany przez ludzi z kregów PO i PiS-u robi dla miasta. Teraz się to zmieniło. Dutkiewicz miał wszystko, ale zerwał się z linki i najpierw PiS, a teraz PO się pogniewały na ,,cudowne dziecko kompromisu ponad podziałami’’.



Mocno promowany prezydent Wrocławia – Rafał Dutkiewicz chwalony za odniesienie dużego sukcesu wyborczego w czasie wyborów samorządowych to człowiek umiejętnie kreujący informacje na temat swojej osoby, co wytknęła mu Polityka w artykule Rafał Dutkiewicz Popierajcie swojego szeryfa. Po raz drugi został prezydentem miasta osiągając najlepszy wynik w wyborach w porównaniu z innymi kandydatami na ten urząd w kraju. Uchodzi za polityka niezależnego i wyjątkowo dobrze promującego Wrocław. Gazety ogólnopolskie, takie jak Rzeczpospolita poświęcają Rafałowi Dutkiewiczowi ostatnio specjalną uwagę. Tytuł artykułu Jarosława Kałuckiego ,,Dutkiewicz – prezydent 2010 roku?’’ (Rzeczpospolita, 05-03-2008) jest znamienny, biorąc pod uwagę, że Dutkiewicz w pozostałej części kraju jest postacią zupełnie nieznaną. ,,Co chwilę zaprzecza, że będzie się ubiegał o najwyższy urząd w państwie. W zapewnienia Rafała Dutkiewicza wierzy jednak coraz mniej polityków. Ostatnio jako kandydata na prezydenta wskazał go Aleksander Kwaśniewski w „Krytyce Politycznej”. Wcześniej w „Rz” socjolog Jadwiga Staniszkis.’’ Ciekawym zbiegiem okoliczności promują go obecnie osoby z lewicowego establishmentu i pseudoliberalnych kregów zdystansowanych do PO.
Jakim cudem udało się Dutkiewiczowi wmówić Wrocławianom, że jest kandydatem niezależnym, trudno dociec. Przed pierwszym wyborem na stanowisko prezydenta Wrocławia udawał ,,świeżynkę’’. Fakt, że na początku lat 90. startował z list Unii Demokratycznej o posadę posła, a potem równie nieskutecznie z list Kongresu Liberalno-Demokratycznego umyka uwadze szerszej grupy wyborców z Wrocławia. Dutkiewicz nie dostał się do parlamentu, mimo, że jako młody człowiek awansował na stanowiska akceptowane przez pomysłodawców komitetów obywatelskich. Mając 30 lat (ur. 6 lipca 1959 w Mikstacie, woj. Wielkopolskie) w 1989 roku pełnił funkcję sekretarza Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, a rok później w 1990 przewodniczącego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” we Wrocławiu. Młody ambitny 30 latek decydował o listach wyborczych popieranych przez KO w czasie, gdy Polacy mieli wybrać pierwszych posłów kontraktowego Sejmu. Nikt bez błogosławieństwa Geremka i Mazowieckiego w tamtym czasie takiej funkcji pełnić nie mógł. Matematyk i filozof z wykształcenia został obdarowany wyjątkowym zaufaniem. W 1990 r. Dutkiewicz, szef Komitetu Obywatelskiego we Wrocławiu, bezdyskusyjny kandydat na prezydenta miasta, wskazał Zdrojewskiego, który prezydentem Wrocławia był przez 11 lat (5 czerwca 1990 – 8 maja 2001). Po nieudanym starcie do Sejmu Dutkiewicz został współudziałowcem polskiego oddziału firmy headhunterskiej. Jest również współzałożycielem Radia Eska, wraz z obecnym Sekretarzem Generalnym Platformy Obywatelskiej, Grzegorzem Schetyną. W 2002 roku został Prezydentem Wrocławia jako osoba niemal nieznana, ale wskazana przez poprzedniego prezydenta miasta Bogdana Zdrojewskiego. W wyborach samorządowych w 2006 roku ubiegając się o reelekcję wystartował jako kandydat niezależny popierany zarówno przez PiS jak i PO. Wygrał w pierwszej turze zdobywając 84,53% głosów mieszkańców Wrocławia (przy frekwencji 40,04%). Minęło 1,5 roku i Rafał Dutkiewicz postanowił razem z Kazimierzem Ujazdowskim, JM Rokitą i Rafałem Matyją założyć klub polityczny Polska XXI. Na razie to tylko pomysł, ale stowarzyszenie Dolny Śląsk XXI właśnie z inicjatywy Ujazdowskiego i Dutkiewicza powstało, a kolejne mają pojawić się w innych regionach. Mam nadzieję, że pan Kononowicz - groteskowy kandydat na stanowisko Prezydenta RP poda tych trzech panów do sądu, którzy wykorzystali pomysł nazwy inicjatywy Komitetu Wyborczego Podlasie XXI wieku popierającego Kononowicza jako kandydata na najwyższy urząd w państwie.
Tu ciekawostka ze strony internetowej nowego Saloniku Kononowiczów z XXI wiekiem w nazwie: ,,Szanowni Państwo, Oficjalne otwarcie Portalu Polska XXI nastąpi na początku kwietnia w Warszawie. W imieniu twórców Portalu: Rafała Dutkiewicza, Rafała Matyi, Jana Rokity i moim własnym zapraszam wszystkich zainteresowanych debatą publiczną wolną od egoizmu i złych skutków marketingu politycznego oraz pracami programowymi mającymi na celu zasadniczą reformę ustrojową państwa i stworzenie rozwiązań odpowiadających na współczesne wyzwania polityki polskiej.’’ Ot, zbawcy!



Ulubieniec wyborców, kolega Schetyny i Zdrojewskiego, przyjaciel posłów PO stracił zaufanie. Pomysł na tworzenie politycznych frakcji z Ujazdowskim i Rokitą nie spodobał się w towarzystwie. Z tego powodu ostatnio Rafał Dutkiewicz jest jawnie lekceważony przez PO. W czasie rozmów o rozbudowie lotniska we Wrocławiu Klich wyraził się: ,, – Z całym szacunkiem dla pana Dutkiewicza – to nie jest dla mnie partner do dyskusji, bo lotnisko nie ma charakteru wrocławskiego tylko regionalny’’. Chodzi o tereny, o które zabiegała gmina miasta Wrocław, a które dostał marszałek województwa. ,, Minister obrony Bogdan Klich przekazał wczoraj we Wrocławiu pas startowy oraz drogi kołowania i dojazdowe – w sumie 315 ha – w długotrwałe użytkowanie samorządowi Dolnego Śląska. Akt notarialny ma być podpisany już w kwietniu. Prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza nie było nawet na uroczystości. To osłabienie pozycji gminy Wrocław, która od lat zabiegała o te wojskowe tereny. – To sprawa, która była niezałatwiona od lat – zauważył wicepremier Grzegorz Schetyna, który razem z szefem MON pojawił się na uroczystości. – Cieszę się, jako mieszkaniec tego miasta, że udało się tego dopiąć. A udało się błyskawicznie. Od ponad roku o przekazanie terenu zabiegał poprzedni marszałek Dolnego Śląska. Nowy marszałek – Marek Łapiński, który urzęduje od 5 marca – już może pochwalić się spektakularnym sukcesem. Tym większym, że od kilku lat o ten teren zabiegała też gmina Wrocław, największy akcjonariusz wrocławskiego portu lotniczego, oczka w głowie prezydenta Dutkiewicza (Wrocław ma blisko 50 proc. udziałów, a samorząd województwa niecałe 23). Teraz miasto może stracić pozycję największego akcjonariusza na rzecz samorządu zarządzanego przez PO.

Jak na faceta znikąd media i socjologowie poświęcają Dutkiewiczowi sporo uwagi i to zdecydowanie za dużo jak na prezydenta dużego miasta, ale bez wielkich sukcesów. Poniżej tylko próbka wyselekcjonowana z jednego tytułu prasowego. We Wprost też poświęcano mu sporo uwagi. Archiwum GW-no Prawdy nie chce mi się przeszukiwać, ale sądzę, że liczba, wymowa i nastrój artykułów będą podobne.

Marcinkiewicz pogroził PiS-owi
Bernadeta Waszkielewicz, Eliza Olczyk 27-02-2008
,, Z kolei Ujazdowski przygotowuje portal internetowy: – To instytucja medialno-programowa. Przedsięwzięcie autorskie Rafała Dutkiewicza, Rafała Matyi, Rokity i moje. Chcemy tu poważnie debatować i projektować rozwiązania ustrojowe w optyce wolnej od egoizmu i spojrzenia partyjnego. Jednym z twórców portalu jest Dutkiewicz – prezydent Wrocławia, bezpartyjny, popierany w ostatnich wyborach samorządowych przez PO oraz PiS. Aleksander Kwaśniewski przewiduje, że Dutkiewicz wkrótce zostanie głową państwa. Były prezydent wskazał na gospodarza Wrocławia w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej”, który przedrukowała wczoraj „Gazeta Wyborcza”. Politycy z otoczenia Ujazdowskiego nie chcą komentować tej przepowiedni, ale dają do zrozumienia, że nie jest im ona na rękę. Bo nazwisko kandydata padło z niewłaściwych ust i dużo za wcześnie.

Kaczyński stanął, Tusk ucieka
Piotr Semka 28-02-2008
,, Jeśli więc PiS zastygnie w dumnej pogardzie, z czasem pojawią kandydaci do schedy po wielkim Jarosławie. Gdzieś czeka na swój moment środowisko Kazimierza Ujazdowskiego. Jeszcze głębiej ukryte są oczekiwania, że do wielkiej polityki wkroczy Rafał Dutkiewicz z Wrocławia. Choć to wciąż polityczne miraże, lider PiS nie powinien utwierdzać się w przekonaniu, że PO i PiS podzieliły się sceną polityczną na dziesięciolecia.’’

Dutkiewicz – prezydent 2010 roku?
Jarosław Kałucki 05-03-2008
,, Co chwilę zaprzecza, że będzie się ubiegał o najwyższy urząd w państwie. W zapewnienia Rafała Dutkiewicza wierzy jednak coraz mniej polityków’’

Polacy nie kochają Platformy, oni po prostu nie chcą już PiS (wywiad z Jadwigą Staniszkis)
Bernadeta Waszkielewicz 18-03-2008
B.W.:,, Czyli formacja Kazimierza M. Ujazdowskiego i Rafała Dutkiewicza miałaby szansę zaistnieć?
J.S.: Oczywiście. Sprawa traktatu może być tym negatywnym katalizatorem refleksji wewnątrz PiS.’’

Platforma karci Dutkiewicza za niezależność?
Jarosław Kałucki 20-03-2008

Kaczyński nie zbuduje polskiej CDU
Igor Janke 27-03-2008
,, Mam nawet wrażenie, że utrzymujące się około dwudziestoprocentowe poparcie dla PiS jest poparciem dla kogoś, kto jest anty-Platformą. Gdyby oprócz Prawa i Sprawiedliwości istniała inna realna opozycja, wówczas sytuacja PiS mogłaby być znacznie bardziej dramatyczna. Ale szczęśliwie dla Kaczyńskiego LiD dogorywa, a domniemana konserwatywna partia Ujazdowskiego-Rokity-Dutkiewicza długo nie powstanie.’’

Rozwalanie PiS-u trwa na szczęście tylko w wyobraźni pismaków, którzy przebierają nogami, żeby Kononowicze XXI mogły wypromować swojego prezydenta.

wtorek, marca 25, 2008

Nienawiść do AK trwa

(kt)
W dzisiejszej papierowej GW-no Prawdzie na drugiej stronie znalazł sie krótki tekst Anny Bikont - wspomnienie o ś.p.Alinie Morgolis-Edelman, która zmarła 23 marca w Paryżu. ,,Tamte czasy opisała w tomie znakomitych opowiadań ,,Ala z elementarza'', Aneks 1994. Alinę przechowywała rodzina architektów zaangażowanych w AK, przekonanych, że jest córką polskiego oficera. Gdy płonęło getto, pan domu żałował, że nie pali się tam Tuwimes, i odprowadził na posterunek dwójkę żydowskich dzieci.'' Rzeczywiście jest to niezwykle ważna uwaga dotycząca osoby zmarłej. Czego jednak można oczekiwać po córce redaktorki Trybuny Ludu z lat 50-tych? Tam, gdzie można zelżyć polskich żołnierzy, pomówić, oskarżyć to redaktorzyny żydowskiej gazety dla Polaków sobie nie żałują.

Szanowny małżonek nienawistnik Marek Edelman inaczej tę historię podaje, ale nie ujawnia, że to jego żona opowiedziała mu tę historię. "Był taki znany w Warszawie architekt, mieszkał w domku jednorodzinnym niedaleko getta. Kiedy getto płonęło, obudził się którejś nocy, bo coś się ruszało po werandą. Wyszedł, zobaczył dwoje malutkich żydowskich dzieci, trzy i cztery lata. To co on zrobił? Wziął te dzieci za rączki i poprowadził prosto do żandarmów. I obydwoje rozstrzelali. Służyła u niego Żydówka - jako Polka oczywiście - ona mi to opowiedziała. Potem stanął na ganku, z getta widać ten dym, te płomienie, i mówi: 'Szkoda, że Tuwimes się nie smaży razem z nimi.' I już. Ona potem stamtąd uciekła, ale to nieważne. Skończyła się wojna, on został jednym z głównym architektów w Biurze Odbudowy Stolicy. Nie miał dzieci, ale gdyby miał dzieci, to by to dalej przekazał, Więc co: co z taką sprawą zrobić? - On już umarł. A co ja miałem zrobić? To jest bardzo trudna sytuacja. Do sądu z nim pójść i opowiadać. To nikomu już życia nie wróci.'' Tygodnik Powszechny nr 16, 18 kwietnia 1993, str. 5.

Pomijam fakt, że pani Alina Margolis-Edelman miała urodę semicką i pan architekt musiałby być ślepy albo nierozumny, gdyby nie wiedział kogo przyjął pod swój dach.

A tu dowód 1 i 2, że można krótko i na temat, bez kopania i insynuacji. Szkoda, że redaktorzyny z GW tego klimatu nie łapią i śmierć człowieka wykorzystują do swoich politycznie określonych celów i ciągłego lżenia żołnierzy AK.

Uznał Kosowo, niech uzna Tybet!

(kt)
Uznałeś Kosowo, uznaj Tybet!
W czym problem, nasz rudy premierze?
W końcu można rozwiązać problem w ten sam sposób i na przekór prawu międzynarodowemu. Nie trzeba angażować sportowców i dziennikarzy w spór, który można tak łatwo rozwiązać.
Odwagi premierze! Odwagi!
A może Andżela coś powiedziała szeptem? Będziecie razem uznawać Tybet?

sobota, marca 22, 2008

Pięknych, radosnych i niezwykłych w przeżyciach Świąt Zmartwychwstania Pańskiego

Ludu, mój ludu

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam cię wyzwolił z mocy faraona, A tyś przyrządził krzyż na me ramiona.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam cię wprowadził w kraj miodem płynący, Tyś mi zgotował śmierci znak hańbiący.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam ciebie szczepił, winnico wybrana, A tyś mnie octem poił, swego Pana.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam dla cię spuszczał na Egipt karanie, A tyś mnie wydał na ubiczowanie.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam faraona dał w odmęt bałwanów, A tyś mnie wydał książętom kapłanów.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Morzem otworzył, byś szedł suchą nogą, A tyś mi włócznią bok otworzył srogą.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam ci był wodzem w kolumnie obłoku, Tyś mnie wiódł słuchać Piłata wyroku.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam ciebie karmił manny rozkoszami, Tyś mi odpłacił policzkowaniami.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam ci ze skały dobył wodę zdrową, A tyś mnie poił goryczką żółciową.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam dał, że zbici Chanaan królowie, A ty zaś trzciną biłeś mnie po głowie.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam ci dał berło Judzie powierzone, A tyś mi wtłoczył cierniową koronę.

Ludu, mój ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił? Jam cię wywyższył między narodami,

Tyś mnie na krzyżu podwyższył z łotrami.

Ludu, mój ludu to improperium śpiewane w Kościele katolickim podczas liturgii Wielkiego Piątku. Sam tekst łaciński powstał jeszcze w VIII wieku, melodia tej pieśni może pochodzić z czasów Renesansu. Jego tekst, obarczający Żydów odpowiedzialnością za śmierć Pana Jezusa, jest przez niektórych uważany za antysemicki. W 2006 ksiądz Michał Czajkowski (esbecki agent) wystąpił w imieniu Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów z apelem do księży o zaprzestanie śpiewania tego improperium w Wielki Piątek.









Dla tych, co pościli i do Świąt się przygotowali: ,,Ukrajemy szyneczki, umaczamy w chrzanie; jakżeś dobrze uczynił, żeś zmartwychwstał, Panie!”

I lektura na dni po świętach. Michalkiewicz: Niedobra nowina posoborowego Kościoła

czwartek, marca 20, 2008

Jest jeszcze nadzieja

(pw)
Koło ratyfikacji traktatu reformującego robi się zamieszanie i w Polsce, i w Europie. To dobry znak, gdy ludzie zaczynają reagować i to w sumie w miarę szybko na pokrętnie napisany i na siłę przepchnięty traktat. Od 13 grudnia 2007 i spotkania w Lizbonie minęły zaledwie 3 miesiące, a coraz więcej osób ma wątpliwości czy odrzucona przez Francuzów i Holendrów eurokonstytucja w niewiele zmienionej formie, podpisana pośpiesznie w Lizbonie i nazwana traktatem reformującym powinna być ratyfikowana przez parlamentarzystów. Domaganie się referendum jest uzasadnione, dlatego starania europosłanki Urszuli Krupy inicjatorki projektu ogólnonarodowego referendum w sprawie ratyfikacji traktatu reformującego UE chwalebne.



W Wielkiej Brytanii 89% respondentów jest przeciwko przyjęciu traktatu. Wątpliwości mają Polacy, Słowacy z innego powodu, ale również mogą zrobić eurod***kratom psikusa.

,, Aż 88 procent Brytyjczyków opowiada się za przeprowadzeniem referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego - wynika z opublikowanych w niedzielę rezultatów nieoficjalnego sondażu.

Badanie przeprowadziła w zeszłym miesiącu, drogą pocztową, organizacja "Chcę referendum" (ang. IWAR) w 10 okręgach wyborczych. Według IWAR liczba uczestników sondażu przekroczyła frekwencję w wyborach samorządowych.

Wzięło w nim udział ponad 150 tys. Brytyjczyków, z których 133 251 poparło przeprowadzenie referendum, by tą drogą zadecydować o przyjęciu przez Wielka Brytanię Traktatu Lizbońskiego, reformującego UE.

Respondenci byli pytani, czy Zjednoczone Królestwo powinno przeprowadzić referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego. 88 proc. odpowiedziało "tak". Na pytanie, czy Wielka Brytania powinna przyjąć Traktat, 89 proc. odpowiedziało "nie". ''



Izba Lordów może jeszcze zdecydować o przyjęciu traktatu w drodze referendum.

Do tego Szkoci upominają się o prawo do przeprowadzenia referendum.

Słowacka opozycja już po raz czwarty odmówiła w parlamencie poparcia ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Głosowanie w tej sprawie odłożono na czas nieokreślony. Jest szansa, że głosy przeciwników ratyfikowania traktatu reformującego dotrą do słowackich posłów na czas. Zamieszanie wokół traktatu w Polsce może wpłynąć mobilizująco na przeciwników tworzenia Unii Europejskiej w innych krajach.
Przydałaby się jakaś dobra akcja skierowana do Irlandczyków, którzy jako jedyni mają zatwierdzić przyjęcie tego eurogniota w drodze referendum.

Dzisiejsza sonda na TWN24 świadczy o budzeniu się Polaków i to dzięki awanturze rozpętanej przez PO (czego chyba nie przewidzieli).

Kim jest tajemniczy TW Albin?

(pw)
Poseł Nowak usiłuje dotrzeć do samego źródła informacji. Bez rezultatu na razie. Czy Adam Michnik to TW ALBIN?

Tak wygląda wyborca PO tuż po białym szczytowaniu Tuska i po ogłoszeniu jego ,,programu naprawy'' służby zdrowia

(kt)


POmysły premiera są tak nieudolne, że właściwie nie wiadomo czy je komentować czy się nich śmiać. Uzdrowić chory system mają kasy fiskalne w prywatnych gabinetach, zakaz łączenia zatrudnienia na etacie lekarza w placówkach prywatnych i państwowych oraz podniesienie składki zdrowotnej. Co maja kasy fiskalne w gabinetach prywatnych i zakaz łączenia stanowisk do systemu zdrowotnego finansowanego ze składek pacjentów nie bardzo wiadomo. To drugie może jedynie niektórym pacjentom utrudnić szybsze dotarcie do szpitala dzięki załatwieniu wizyty prywatnej u specjalisty z kliniki czy szpitala, ale na nic więcej nie wpłynie. Na pewno na żadne oszczędności czy usprawnienie leczenia. Jednym słowem oszust Tusk obiecywał reformę, a jego jedyny plan to jeszcze większe okradanie pacjentów.
Trzeba przyznać, że z tej ryzy papieru - podobno gotowego projektu reformy służby zdrowia, którą wymachiwała Kopacz w czasie strajków pielegniarek za rządów JK, niewiele udało się wprowadzić w życie. A może tam nie było projektu reformy systemu służby zdrowia tylko autorski projekt zakochanej kobiety Sawickiej, frontmenki i machera?

A i jeszcze ciekawostka o Tusku. Ten niedawno ożeniony katolik z Bożej łaski, określa rekolekcje metafizycznymi ćwiczeniami. Nie mógł pojechać do Tyńca, bo był zajęty, a oprócz tego jest z natury wyciszony i spokojny i rekolekcje mu nie pomagają. Pan Tusk chyba nie wie po co się bierze udział w rekolekcjach i raczej nie dociera do niego, że rekolekcja nie ma nic wspólnego z sesją u psychoterapeuty. Za to Tusk chętnie spotka się z Dalajlamą, którego zaprosi niezrównoważony Niesiołowski.


A przy okazji. Warto wspomnieć o inicjatywie prof. Nowaka.

Zakładamy Ruch Przełomu Narodowego

Bogumił Łoziński: Jeździ pan po Polsce z krytyką książki Jana Tomasza Grossa "Strach". To ma być pomysł na stworzenie ruchu narodowo-katolickiego wokół wizji Polski, którą pan przedstawia?
Prof. Jerzy Robert Nowak : Sprawa relacji z Żydami nie jest rzeczą najważniejszą. Tysiące ludzi, którzy przychodzą na moje wykłady, łączą poglądy i chęć obrony prawdy o Kościele i o Polsce. Tym bardziej że przedstawiam na tych spotkaniach bardzo bogatą dokumentację pokazującą kłamstwa Grossa. Chciałbym, aby w Polsce powstało jak najwięcej stowarzyszeń w obronie wartości chrześcijańskich i polskości.

Zakłada pan wraz z innymi ludźmi związanymi z Radiem Maryja nową partię polityczną?
Nie chcemy partii. Ich jest dość. Chcemy stworzyć jak najszerszy ruch, który zrealizowałby niedokończone sprawy.

Czyli jakie?
Szczególnie ważną rzeczą jest obrona interesów narodowych, na przykład przed traktatem lizbońskim. Chodzi o łączenie się Polaków i dalszą realizację idei IV Rzeczpospolitej. Chcemy wystąpić przeciw bezprawiu sądowemu, bezprawiu licznych urzędów skarbowych czy wielu decyzji ZUS itd. Będziemy wspierać te wszystkie partie i ugrupowania, a także ludzi bezpartyjnych, którzy chcieliby pełnej, gruntownej lustracji, z całkowitym otwarciem akt. Chcemy także lustracji majątkowej i rozliczenia złodziei. Postulujemy powstanie instytutu badania afer, który miałby co najmniej takie kompetencje jak Instytut Pamięci Narodowej, z sędziami i prokuratorami. Taka instytucja byłaby lepsza niż sejmowe komisje zajmujące się aferami. Pewne rzeczy trzeba rozliczyć, aby zapobiec im w przyszłości. Trzeba też prowadzić politykę historyczną i nie być bezkrytycznym wobec Niemców czy Rosjan.

Prawo i Sprawiedliwość też próbowało realizować taki program. Rozumiem więc, że będziecie wspierać tę partię?
Jestem za jak najlepszymi stosunkami z PiS. Wiele rzeczy, które mówił Jarosław Kaczyński, jak na przykład o patologicznym układzie, bardzo sobie cenię. Chciałbym jednak, aby był on jak najbardziej jednoznaczny i żeby nie było powtórki z ustępstw wobec takich osób jak Bogdan Borusewicz, Kazimierz Marcinkiewicz czy obecnie Andrzej Urbański, którego bardzo ostro krytykowałem i już latem ostrzegałem przed nim PiS. Od dawna zachęcamy PiS, aby powołało przy prezydencie radę intelektualistów, ekspertów. W jej skład powinni wejść tacy profesorowie, jak Zbigniew Krasnodębski, Andrzej Nowak czy Andrzej Zybertowicz.

Niektóre osoby w Prawie i Sprawiedliwości są mi szczególnie bliskie - jak minister Zbigniew Ziobro czy poseł Zbigniew Girzyński - ale my patrzymy szerzej. Chodzi nam o łączenie i zbliżanie ludzi z bardzo różnych środowisk, ale patriotycznych, łącznie z lewicą patriotyczną typu Tadeusza Fiszbacha.

Kiedy zarejestrujecie nowy ruch i jaką będzie miał nazwę?
Chcemy to zrobić jak najszybciej. Będzie nosił nazwę Ruchu Przełomu Narodowego.

*Prof. Jerzy Robert Nowak jest głównym publicystą Radia Maryja i "Naszego Dziennika"

I na koniec. Za patriotyzm eurod***kraci będą karać.



,,Serb Milorad Cavic, który w środę pobił rekord Europy na 50 m stylem motylkowym na uroczystość dekoracji założył koszulkę z napisem "Kosowo je Srbija" (Kosowo to Serbia). Pływak może zostać surowo ukarany za tę demonstrację.

Europejska Federacja Pływacka otrzymała list wyjaśniający sprawę Cavicia. - Federacja po konsultacjach zadecydowała, że przekaże sprawę komisji dyscyplinarnej, która zastanowi się nad ukaraniem pływaka- oznajmił przedstawiciel związku.

Kosowo ogłosiło niezależność 17 lutego. Niepodległość kraju uznało już ponad 30 europejskich krajów, m.in. Polska.'' Dodam: i niestety Polska. :-(

Kłamstwa o marcu i brednie Prezydenta, Hucpa'68, nadawanie obywatelstwa i krach ZUS-u

Podczas wreczania odznaczeń Prezydent Lech Kaczyński wielokrotnie odwoływał się do zrywu studentów i młodzieży. Młodzieży i owszem, ale nie studenci byli grupą najbardziej represjonowaną. ,,Według danych MSW od 7 marca do 6 kwietnia w caym kraju zatrzymano 2725 osób, w tym 937 ROBOTNIKóW - o ponad 300 wiecej niż studentów.'' Źródło FRONDA, Nr 43, s.133. Oprócz tego ewidentnego kłamstwa, pojawiła się spraw nadania obywatelstwa wybranym z narodu wybranego.
Pozwolę sobie na zacytowanie dwukrotnie Michalkiewicza:
,,Cudze chwalicie, swego nie znacie! Okazuje się, że polskie paszporty, które już teraz, chociaż Traktat Lizboński nie został jeszcze ratyfikowany, opatrzone są nadrukiem „Unia Europejska”, stanowią mroczny przedmiot pożądania ofiar reżymu komunistycznego, które wyprzedziwszy nawet bociany („na Zwiastowanie bocian na gnieździe stanie”), ciągną do Polski z ciepłych krajów. Tańcuje wokół nich sam prezydent Lech Kaczyński, obdarzając obywatelstwami. Wśród obdarzonych – między innymi Marek Karliner, Dan Karliner i Tal Karliner. Profesor uniwersytetu w Tel Awivie Marek Karliner jest synem zaś panowie Dan i Tal – wnukami Oskara Szyi Karlinera, postaci dla ówczesnych „męczenników reżymu komunistycznego” i „niewinnych ofiar organicznego polskiego antysemityzmu” niewątpliwie reprezentatywnej.

Urodził się w 1907 roku w Drohobyczu, gdzie ukończył gimnazjum. Wstąpiwszy do KPZU, trudnił się szpiegostwem na rzecz ZSRR i za to został skazany na 6 lat przez faszystowsko-sanacyjny sąd antysemickiej Polski. Wkrótce jednak doczekał się nadejścia cudnego raju i za pierwszej okupacji sowieckiej ofiarnie kolaborował w rodzinnym Drohobyczu. Od 1941 do 1944 – w Armii Czerwonej, a potem - w Wojsku Ludowym. Od 1946 roku kieruje prokuraturą wojskową – najpierw w Poznaniu, potem w Krakowie, zaś od roku 1949 jest już zastępcą szefa Najwyższego Sądu Wojskowego. Jest oczywiste, że wobec takiego nawału obowiązków nie ma czasu na studia prawnicze, które kończy podobno („Towarzyszu rektorze, na którym jestem roku? – Na drugim, towarzyszu pułkowniku. – Słabo się staracie, rektorze, słabo...”) dopiero w roku 1952. Ale gdyby nawet ich nie skończył, to przecież instynkt klasowy ma nieomylny, a i dłoń niechybną. Dlatego nie ma prawie ani jednego wyroku śmierci, w którym nie maczałby nieubłaganych palców.

„Odwilż” 1956 roku zastaje go w Generalnej Prokuraturze, ale na skutek raportu „komisji Mazura” badającej niektóre przypadki „błędów i wypaczeń”, spotyka go pierwsze męczeństwo. Dostaje zakaz pracy w wymiarze sprawiedliwości i za karę ląduje na rozpaczliwym stanowisku dyrektora Zespołu Współpracy Międzynarodowej w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Wykorzystania Energii Jądrowej. Ani komu w łeb strzelić, ani nawet paznokcia do zerwania – no co tu dużo mówić: koszmar! Po jedenastu latach – następne męczeństwo. Wyrzucają go z PZPR, a w ramach antysemickiej akcji likwidowania „syjonistycznej piątej kolumny” – również z posady dyrektora jądrowej współpracy z zagranicą.

Tutaj czara goryczy już się przelała, więc Oskar Szyja Karliner przechodzi na rentę wojskową, a uzyskawszy ją – wypędza się wraz z rodziną z Polski do Izraela, gdzie umiera z tęsknoty w roku 1988. Jaka szkoda, bo w przeciwnym razie prezydent Kaczyński jemu też wręczyłby polski paszport w podskokach, wiceparszałek Stefan Niesiołowski uczyniłby z tego „sprawę honoru Polski” i może jakoś byśmy się zrehabilitowali. Niestety okrutny los chciał inaczej i w rezultacie mamy kraj okryty wstydem! ''

I drugi tekst, ktory pewnie nie trafi do marzycieli.
,,Podczas gdy w Sejmie przewala się straszliwa burza w szklance wody, kiedy zwolennicy ratyfikacji Traktatu Reformujacego z preambułą walczą na śmierć i życie ze zwolennikami ratyfikacji Traktatu Reformujacego bez preambuły i z tej złości gotowi są nawet dopuścić w tej sprawie do głosu suwerenów, z łaski których zostali dygnitarzami i mężykami stanu – z odmętów powoli wyłania się straszliwa prawda o bankructwie ZUS – bo chyba tak własnie należy nazwać grożący mu deficyt, w najlepszym razie przekraczający 200 miliardów złotych, a więc niemal równy rocznemu budżetowi państwa, a w najgorszym – ponad 300 miliardów. Zwracał na to publicznie uwagę i wcześniej dr Robert Gwiazdowski, ale, jako posłaniec przynoszący złe wiadomości, został ukarany dysmisją z rady nadzorczej. Dopiero na tym tle możemy zrozumieć przyczyny, dla których zarówno „stronnictwo pruskie”, jak i partia „obrony interesu narodowego” wyłazi ze skóry, by dopełnić Anschlussu Polski do Unii Europejskiej. G... chłopu, nie zegarek, więc po co niepodległe państwo politykom, którzy najwyraźniej nie potrafią dać sobie rady z rządzeniem, a już z niepodległością mają same zgryzoty?"

wtorek, marca 18, 2008

Kolejne wolty pani profesor

(pw)

Dzisiejszy wywiad z Jadwigą Staniszkis w ,,Rzeczpospolitej'' wpisuje się w ton wyrównanego ataku na PiS i to nie z powodu chęci odrzucenia traktatu a jedynie śmiałości wprowadzenia zabezpieczeń, które Bóg raczy wiedzieć czemu mają służyć. Zabezpieczenie ustawą, którą PO może znieść spokojnie po ratyfikowaniu traktatu, jest rozwiązaniem wątpliwym. Tak naprawdę, PiS nie może w żaden sposób zabezpieczyć już w tej chwili kwestionowanych warunków negocjacji. Lewactwo europejskie kwestionuje ustalenia z Lizbony, a właściwie nie przyznaje się, że poza protokołem dało słowo, którego nie ma zamiaru dotrzymać. To wyraźny znak dla PiS, że należy przemyśleć sprawę głosowania.

Jeżeli traktat jest nieprecyzyjny, szkodliwy albo w niektórych sytuacjach nie zabezpiecza interesu Polaków i Polski w sposób trwały i pewny, to nie należy go podpisywać wcale. Oczywiście media takiej możliwości w ogóle nie biorą pod uwagę i dyskusji czy podpisywać czy nie nie ma wcale. Jest tylko dyskusja jak podpisywać, co stawia niemal wszystkie media w jak najgorszym świetle. Dyskusje podjęły jedynie zdecydowanie przeciwny ratyfikacji Najwyższy Czas i umiarkowanie przeciwny Nasz Dziennik. UPR z Rydzykiem - konserwatyści razem, ale niezauważani w traktatowym zamieszaniu. Na jakiekolwiek ustępstwa ze strony lewactwa z europejskich kręgów politycznych nie należy liczyć. ,,Zdaniem prezesa PiS, Barosso naciskał już na niego, jako premiera, aby Polska wycofała się z protokołu brytyjskiego. - Później naciskał i premiera Tuska, która, wydaje się, że nie uciął rozmowy tak jak ja. Okazał się rozmówcą miększym - dodał były premier.'' Widać lewactwu tak zależy na eurokonstytucji, że uruchamiają wszystkie możliwe kanały wywierania nacisku na Polskę.
Wracając do pani profesor, ciekawe czy pani profesor wpadła na lansowanie miernot sama czy mąż Michał Korzec z Loży Polin (B'nai B'rith) podpowiedział z kolegą śpiewakiem (z tej samej Loży) jej ten scenariusz? Widać PO nie spełnia POkładanych w niej nadziei. Nie dziwi nic. Szukają kolejnego rozwiązania, co załatwi problem i demokratów.pl i niezagospodarowanych sierot po Unii Wolności, co do PO się nie załapali, a z LiD oficjalnie współpracować nie chcą.
Rz: Czyli formacja Kazimierza M. Ujazdowskiego i Rafała Dutkiewicza miałaby szansę zaistnieć?
J.S: Oczywiście. Sprawa traktatu może być tym negatywnym katalizatorem refleksji wewnątrz PiS.
Pani profesor tylko w co drugiej opinii udaje się trafić w sedno sprawy. Tym razem wywiad z panią profesor wyraża pobożne życzenie, aby PiS przestał istnieć a Jarosław Kaczyński zniknął ze sceny. Podobnie rozmarzył się Piskorski, a wieszczą upadek PiS-u o zgrozo Ziemkiewicz, Semka.
Tymczasem to PO ma spore szanse na zniknięcie i przejście do wymarzonego nowego ugrupowania. Skompromitowana Sawicka, sprawdzająca faktury Julka, oszczędny premier, lecący po policjantów Schetyna (uczestnik wieców Sawickiej) obnażają bezwględnie PO. I koledzy z sondażowi nie pomogą w utrzymaniu poparcia na poziomie bliskim 100%.


Psor Sadurski oczekuje od PO zdecydowanego stanowiska i określa sie mianem konserwatysty i liberała. W którym miejscu Psor jest konserwatystą?

Komentarz JKM do sporu o ustawę i traktat reformujący.
,,Obie strony walczą o pietruszkę! PO może jak najbardziej przyjąć warunki PiS i uchwalić żądaną przez PiS "Ustawę blokującą". Następnie PiS zagłosuje ZA "Ustawą o ratyfikacji TR". Potem p.Prezydent podpisze obie te ustawy. Potem się one uprawomocnią...

... i na drugi dzień PO składa wniosek o uchwalenie "Ustawy o anulowaniu Ustawy Blokującej". Oczywiście Pan Prezydent może ją zawetować, jednak do obalenia veto Prezydenta potrzebna jest większość tylko 3/5 (Art. 122 p.5 Konstytucji - a nie 2/3, niezbędnych do zmiany Konstytucji) - a większość 3/5 (276 Posłów) Koalicja + LiD ma! Tyle, że PO woli nie być na łasce PSL ani LiD-u. ''

Tak jak napisałam wyżej, Po może ustawę, o którą tak zabiega PiS zwyczajnie zmienić po ratyfikacji traktatu.

piątek, marca 07, 2008

Dziś Lech Kaczyński nadał obywatelstwo 14 osobom ,,poszkodowanym'' w Marcu'68, Buzek nie wypełnił oświadczenia lustracyjnego podobnie jak Geremek

(pw)
Na podstawie Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej i ustawy o obywatelstwie polskim Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński postanowieniem z 12 lutego 2008 r. nadał obywatelstwo polskie następującym osobom: Nora Lerner, Marek Karliner, Dan Karliner, Tal Karliner, Miriam Bernstein, Dani Borten, Leonard Furmański, Hana Gamerman, Eva Ada Grunhut, Bracha Kookva-Shlomo, Yafa Lustgarten, Izrael Perlman, Barbara Rapaport, Tamar Yeger.

http://www.prezydent.pl/x.node?id=1011848&eventId=16527853


(pw) O ile Geremek podkreśla, że nie współpracował z polskimi służbami, bo z obcymi to Bóg raczy wiedzieć oraz Geremek i ewentualne służby, o tyle Buzek milczy.
Michalkiewicz wspomniał w swoim felietonie o TW Karol. Czyżby kolejny premier miał nieczystą kartę? Czy to dlatego w rządzie Buzka najważniejsze ministerstwa obsiadły ,,osobowości'' Unii Wolności (Balcerowicz, Geremek, Suchocka)?

Tu pismo z 18.05.1999 roku napisane przez Tomasza Karwowskiego - posła ,,Konfederacji Polski Niepodległej - Ojczyzna'' na Sejm

SĄD LUSTRACYJNY
Warszawa



WNIOSEK
O WSZCZĘCIE POSTĘPOWANIA LUSTRACYJNEGO
WOBEC JERZEGO BUZKA
wraz z zażaleniem na postanowienie
Rzecznika Interesu Publicznego z dnia 5 maja 1999 r.
w sprawie KT-0-83/99 o odmowie wystąpienia do Sądu Apelacyjnego w Warszawie z wnioskiem o wszczęcie przez ten Sąd postępowania lustracyjnego w stosunku do osoby Premiera Rządu RP Jerzego Buzka.


I. Zaskarżam w całości powyższe postanowienie (nie doręczone) zarzucając mu:
- rażącą obrazę przepisów postępowania, która miała wpływ na treść zaskarżonego postanowienia (art. 438 pkt. 2 kodeksu postępowania karnego) w związku z nieprzeprowadzeniem wszystkich dowodów przeze mnie zawnioskowanych, jak również nieprzeprowadzeniem dowodów z urzędu, do których przeprowadzenia Rzecznik Interesu Publicznego zobowiązany jest z urzędu,
- błąd w ustaleniach faktycznych przyjętych za podstawę zaskarżonego postanowienia (art. 438 §3 kpk) albowiem zgromadzone w sprawie dowody umożliwiają i zobowiązują złożenie wniosku do Sądu o wszczęcie postępowania lustracyjnego.


II. Wnoszę o wszczęcie postępowania lustracyjnego z urzędu przez Sąd Apelacyjny Wydział Lustracyjny na podstawie art. 18 ust. 3 Ustawy z dnia 11.04.97 r. o "Ujawnieniu pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne".




UZASADNIENIE MERYTORYCZNE


W kwestii merytorycznego umotywowania zarzutów wobec Prezesa Rady Ministrów, z informacji przekazanych mnie przez świadków (zgłoszonych formalnie w postępowaniu lustracyjnym) oraz z danych Wydziału Operacyjnego (Kontrwywiadowczego) KPN wyłania się następujący obraz tajnej współpracy Premiera ze służbami specjalnymi PRL:

Jerzy Buzek został zwerbowany przez Wywiad Wojskowy PRL w roku 1971 przed wyjazdem na stypendium naukowe do Wielkiej Brytanii (1971-72r). Informacja na ten temat zawarta jest w zachowanych aktach [ zał. nr 1]
Pierwszym zadaniem agenta było zdobycie dla Układu Warszawskiego najnowszych technologii utylizacji gazów bojowych. Po powrocie do kraju, w końcu 1972 roku, Jerzy Buzek złożył stosowny raport. Wobec podejrzenia o przewerbowanie agenta przez MI 5 (siostrzane do CIA służby brytyjskie) Wywiad PRL zrezygnował z użycia agenta "na kierunku państw kapitalistycznych". W związku z tym przekazano agenta do dyspozycji Służby Bezpieczeństwa [ zał. nr 2].
Użyty przez Służbę Bezpieczeństwa po wydarzeniach 1976 r (protesty na uczelniach) do operacji rozpracowania środowisk akademickich m.in. w ramach sprawy obiektowej "Politechnika". Chodzi o Politechnikę Gliwicką. Działania te koordynował przede wszystkim Wydział III KW MO Katowice. [zał. nr 3 ]
Nagrodą za efektywną pracę było umożliwienie przyznania tytułu naukowego docenta (akta rozpracowania "Docent").
Jerzy Buzek posiadał minimum 3 "teczki" , pierwszą gdy był rozpracowywany - przymuszany do współpracy "Docent" (?), drugą założył Wywiad, trzecią Służba Bezpieczeństwa, nadając kryptonim Tajny Współpracownik (TW) "Karol". Natomiast w ramach każdej z wymienionych, występowały m.in. teczka personalna oraz teczka pracy tzw. operacyjna.''

wtorek, marca 04, 2008

Jak za PRL. Oporni władzy, wierni Bóg wie komu, Grupa trzymająca sondaże

Jak za PRL. Oporni władzy, wierni Bóg wie komu

"Najbardziej chciałbym zrobić film przeciwko IPN- owi, dlatego, że uważam, że jest to instytucja odgrywająca wyjątkowo złą rolę. Ja nie mówię, że nie trzeba tych materiałów gdzieś zgromadzić, ale np. złodziej, który wynosi wiadomości z IPN- u i daje je do internetu i nagle skazuje ludzi na to, że oni nie mają żadnej możliwości obrony i są oskarżeni - no to jest zbrodnia, to jest kryminał! Za to właściwie istnieje sąd, za to istnieją jakieś kary w Polsce, a nie nagroda w postaci tego, że się zostaje prezesem telewizji" - mówi Andrzej Wajda.

Europosłowie Bronisław Geremek, Jerzy Buzek oraz Marek Siwiec nie złożyli do Państwowej Komisji Wyborczej oświadczeń lustracyjnych. Geremek nie złożył oświadczenia również w zeszłym roku. Tym razem poinformował o tym w piśmie do PKW - To moja prywatna sprawa - ucina pytania profesor, który w ubiegłym roku demonstracyjne, jako jedyny z europosłów, odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego. Geremek przysłał list do Komisji, w którym informuje, że nie złoży oświadczenia i już. Przypomniał, że składał je, gdy kandydował na posła do Parlamentu Europejskiego, oświadczył, że nie współpracował w tajnymi służbami PRL.
Problem polega na tym, że w oświadczeniu ma podać czy nie współpracował z innymi obcymi wywiadami (brytyjskim, amerykańskim, rosyjskim czy izraelskim). O tym Geremek już zdecydowanie nie zapewnia. Ludziom jednak da sie wcisnąć kit, że raz złożył oświadczenie. A że nie w temacie obcych wywiadów...


,,Kim są ci, którzy odpowiadają za stan polskiej socjometrii? Aby się tego dowiedzieć, cofnijmy się o 20 lat, do tajemniczej postaci pułkownika Kwiatkowskiego. Nie tego z komedii Kazimierza Kutza. O ile filmowy Kwiatkowski podawał się za oficera UB, to twórca powołanego w stanie wojennym CBOS płk Stanisław Kwiatkowski (dziś znacznie bardziej znany jest jego syn – były prezes TVP Robert Kwiatkowski) usytuowany był w hierarchii władzy PRL znacznie wyżej.

Urodzony w 1939 r. guru polskiej socjometrii od 1973 r. był doradcą ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostał nim także, gdy Jaruzelski został premierem. Doradca Jaruzelskiego miał za sobą publikacje wychwalające szybki rozwój Związku Radzieckiego, wygrywającego gdy chodzi o ekonomiczny rozwój ze Stanami Zjednoczonymi.

Stan wojenny stał się okazją do tego, by Kwiatkowski mógł kontynuować swój zawodowy rozwój w nowej instytucji.''

Artykuł z GP

Dwa oporne dziady. Koszmary PRL wracają

WAJDA: Najbardziej chciałbym zrobić film przeciwko IPN-owi...
"Katyń" sprawił, że znów jest głośno o Andrzeju Wajdzie

Najciekawsze fragmenty rozmowy z Andrzejem Wajdą, którą dla radia RMF Classic przeprowadził Bronisław Maj - literat poeta, aktor, wykładowca akademicki, przyjaciel reżysera.

"Najbardziej chciałbym zrobić film przeciwko IPN- owi, dlatego, że uważam, że jest to instytucja odgrywająca wyjątkowo złą rolę. Ja nie mówię, że nie trzeba tych materiałów gdzieś zgromadzić, ale np. złodziej, który wynosi wiadomości z IPN- u i daje je do internetu i nagle skazuje ludzi na to, że oni nie mają żadnej możliwości obrony i są oskarżeni - no to jest zbrodnia, to jest kryminał! Za to właściwie istnieje sąd, za to istnieją jakieś kary w Polsce, a nie nagroda w postaci tego, że się zostaje prezesem telewizji" - mówi Andrzej Wajda.

Bronisław Maj: Andrzeju, powiedziałeś kiedyś, że mniej więcej co czwarty Twój projekt filmowy udaje ci się zrealizować. Z tego wynika, ze 75% pozostało w sferze marzeń, projektów, oczekiwań.... Czy są takie filmy, których nie mogłeś zrobić z jakichś tam przyczyn i szczególnie ich żałujesz i czy są takie, które szczególnie chciałbyś nakręcić?

Andrzej Wajda: Tak, miałem kilka takich scenariuszy, ale okazało się, że większość była napisana jakby ironicznie. Po "Człowieku z marmuru", po "Człowieku z żelaza" były takie propozycje - to może teraz zrób teraz "Człowieka z gumy", nie mówiąc o tym, że może zrób "Człowieka z g..." - mówiąc krótko ze wszystkiego.

Ja mówię: "Słuchajcie! To po co żeśmy walczyli, po co ta cała nasza praca - po to, żebyście mi powiedzieli teraz, że człowiek trzeci jest gorszy od pierwszego? Przecież człowiek trzeci ma być lepszy od pierwszego, przecież o to żeśmy walczyli! Po to ten pierwszy to wszystko robił - Jurek Radziwiłowicz jako robotnik, który wydostaje się z małej wioski i dla którego praca murarza to jest w ogóle awans. On po to robi, żeby dzisiaj, że tak powiem, jego dzieci, potomkowie byli ludźmi lepszymi, a nie gorszymi. A wy mi dajcie scenariusz, który pokazuje, że nie w ludziach, ale w tym wszystkim, co się tu dzieje, w całym tym zamieszaniu widzicie bohatera naszych czasów?" Ta półka, na której stoją filmy niezrealizowane jest dosyć duża. Dlaczego tak się stało?

Nie chciałbym wywoływać wrażenia, że wszystkie te projekty zostały odrzucone przez cenzurę - to nie jest tak. Niektóre z tych projektów nie uzyskały po prostu formy scenariusza, która dałaby mi szansę zrealizowania filmu. Dla innej części niestety nie znalazłem odpowiednich aktorów, a wiedząc, że nie ma się wykonawcy, trudno się odważyć na realizację. Niektóre z nich nie powstały przez to, że straciły swoją aktualność. Były w danym momencie aktualne, a później już nie - w związku z tym ich zaniechałem.

Powiem jednak, że było kilka dobrych pomysłów, ale to nie znaczy, że dziś można by je było zrealizować. Żałuję bardzo, że w stanie wojennym - a już zacząłem zdjęcia, tylko telewizja cofnęła decyzję - przestaliśmy realizować pewien film. To był film o klerykach z seminarium duchownego na Śląsku. Ksiądz biskup Bednorz wysyłał młodych alumnów po drugim roku na praktykę. Ale nie jakąś tam praktykę do szkoły, tylko albo pod ziemię, albo do walcowni. Krótko mówiąc, do pracy fizycznej. Ja mówię do niego: "Księże biskupie, przecież to są wszystko chłopcy z rodzin robotniczych. Co to oni nie widzieli, nie wiedzą jak się pracuje? Przecież oni tam mają ojców, braci.." Na co biskup mi powiedział: "Wie Pan, jest pewna różnica pomiędzy tym, żeby wstawać o 4. rano, żeby na 6. zdążyć do roboty, a wstawać o 7. żeby pójść do gimnazjum na 8.". Jak to teraz opowiadam, to znów chciałbym zrobić ten film...

Bronisław Maj: To może niezbyt eleganckie pytanie, ale mówiliśmy przed chwilą o filmach, które z różnych względów nie były zrealizowane, a czy spośród tych zrealizowanych jest jakiś, którego wolałbyś nie nakręcić?

Andrzej Wajda: Mnie się wydaje, że wszystkie z tych filmów dawały mi szansę, tylko jedne udawało mi się zrobić lepiej, a drugie gorzej... Myślę, że na pewno można było zrobić o wiele bardziej porywającą, śmieszną i zdumiewająca komedię "Polowanie na muchy". Zabawny film, ale myślę sobie: "O Jezuuu! Ile by jeszcze można było z tego wycisnąć!" Muszę jednak powiedzieć, że Daniel Olbrychski gra bardzo wzruszająco - to była wielka niespodzianka na ekranie. Na pewno mogłem zrobić lepiej "Pannę Nikt"...

Bronisław Maj: Po filmie "Katyń", po wiadomych wspaniałych wypadkach w wokół niego, pisano, mówiono, że będzie to takie zwieńczenie Twojej twórczości filmowej, ale z tego co wiem, myślisz już o następnym filmie.

Andrzej Wajda: Nie chciałbym zakończyć mojej działalności filmowej czy teatralnej, czy jakiejkolwiek innej, postanowieniem, że będę wstawał o godzinie 9. i wychodził na spacer wyprowadzać psy. Mam 3 koty, podobno trzeba je głaskać pół godzinki dziennie żeby były zadowolone - niestety nie głaskam ich tyle co powinienem, ale to może dlatego, że nie chcę przejść na taki sposób życia. Wydaje mi się, że byłby to dla mnie za duży szok.

Od lat chciałem zrobić film z Krystyną Jandą dlatego, że patrzę na nią z podziwem, z zachwytem, na nią jako kobietę, matkę, osobę, która prowadzi Teatr Polonia. Patrzę tez na nią jako na kogoś, kto istnieje w internecie, krótko mówiąc, jako na osobę, która jest i wszechstronna, i nadzwyczaj energiczna, i nadzwyczaj obecna. No i tak sobie myślę, że trudno znaleźć w Polsce powieść, opowiadanie, utwór literacki z postacią takiej kobiety.

Ktoś powie, że można napisać odpowiedni scenariusz - otóż nie. Można napisać scenariusz polityczny, można napisać scenariusze różnego rodzaju, ale prawdziwe, głębokie studium psychiki kobiety musi najpierw pojawić się w literaturze, bo musi być bardziej przemyślane niż scenariusz. Ja bym chciał zrobić taki film, w którym można by się zamyślić nad tym, kim jest kobieta w dzisiejszych czasach, tym bardziej, że odgrywa ona dziś coraz wyraźniejszą rolę, coraz więcej kobiet kieruje naszym życiem, a my udajemy, że o tym nie wiemy.

Bronisław Maj: Wracam do pytania o plany - wiem, że wspominałeś nie tyle o ucieczce, ile o zwrocie do Iwaszkiewicza. "Tatarak" - to niesłychanie kameralne opowiadanie, takie na dwoje aktorów....

Andrzej Wajda: "Tatarak" jest krótką opowieścią, nie więcej niż na 50 minut. Trudno by było zrobić z tego film. Dodawać, dopisywać coś do Iwaszkiewicza nie jest łatwo, dlatego, że to jest wielki pisarz - no i dlaczego napisał krótkie opowiadanie? Bo tylko tyle było mu potrzebne, żeby wyrazić i opowiedzieć nam to, co chciał napisać i opowiedzieć Jarosław. W związku z tym wciąż szukam jakiegoś dopełnienia, no i tutaj pojawia się cały szereg różnych pomysłów. Najlepiej byłoby je dopełnić jakimś drugim opowiadaniem Iwaszkiewicza, niestety nie mam takiego i jak dotychczas nie udało mi się znaleźć opowiadania, które by mogło, że tak powiem, dopełnić drugą część. I wokół tego właśnie w tej chwili krążę.
czytaj dalej


Ale muszę powiedzieć, że jest też temat, który mnie dręczy i to temat tak bezinteresowny jak "Tatarak". Myślę o tym, że zrobienie filmu współczesnego jest w pewnym sensie bliższe mojemu sercu. Najbardziej chciałbym zrobić film przeciwko IPN- owi, dlatego, że uważam, że jest to instytucja odgrywająca wyjątkowo złą rolę. Ja nie mówię, że nie trzeba tych materiałów gdzieś zgromadzić, ale np. złodziej, który wynosi wiadomości z IPN- u i daje je do internetu i nagle skazuje ludzi na to, że oni nie mają żadnej możliwości obrony i są oskarżeni - no to jest zbrodnia, to jest kryminał! Za to właściwie istnieje sąd, za to istnieją jakieś kary w Polsce, a nie nagroda w postaci tego, że się zostaje prezesem telewizji.

Bronisław Maj: Jedna rzecz na koniec, bo nie chce Cię męczyć za długo. Teraz następuje takie ewolucyjne przyśpieszenie w samym sposobie filmowania, w tych technicznych aspektach kręcenia filmów. Czy uważasz, że jest to jakieś zagrożenie dla kina, czy wręcz przeciwnie?

Andrzej Wajda: Wymyślenie tego, że kamera ma podgląd, czyli że ja widzę to, co widzi człowiek, który patrzy w oko kamery, to jest nowość, tego nie było. Nie wiem, może dlatego, że jestem już starym reżyserem wydaje mi się, że dawniej było coś ładnego, tajemniczego w tym, że tylko operator widział to co widział i my wszyscy mu wierzyliśmy. On nam potem to słowami opowiadał... Pytamy go: "Co widziałeś?"

A on, że "to i tamto". Ja wtedy z zewnątrz patrzyłem i też widziałem mniej więcej to, co on może widzieć. Ale tu nie ma mniej więcej. Tu widzę dokładnie, co on widział - czyli jeszcze filmu nie ma, a ja już go widziałem. A tak to oglądaliśmy raz na tydzień materiał z całego tygodnia. Gromadziła się cała ekipa i każdy patrzył na swoje - czy guziki zapięte, czy ma buty, czy widać to czy tamto, czy nie widać. A tam ile tła, czy dobrze oświetlone, czy widać mu oczy - każdy patrzył na swoje i się uczył. To była też taka integracja. W tej chwili tego nie ma. Oglądam materiał w trakcie realizacji, potem nie ma po co go oglądać dopóki się go nie zmontuje. A jak się go zmontuje, to się go nie pokazuje ekipie, bo pokaże się jej już cały film...

Bronisław Maj: Czyli dawniej to było bardziej rękodzieło? Przykładało się rękę do swojego kawałka pracy z miłością?

Andrzej Wajda: To prawda, a dzisiaj coraz bardziej to nam się wymyka, coraz bardziej oddala się od nas. Mamy kontrolę. Ale ja wcale nie wiem, czy to jest ładnie i po co mi to wszystko? Teraz już w materiale na planie patrzę i widzę od razu, że - psia krew - tu się pomyliłem, tu źle zrobiłem. Tu nie ma wytłumaczenia - patrzyłeś, widziałeś! Trzeba było zrobić inaczej... Zresztą ja nie widziałem żadnego z moich filmów po tym, jak go zrobiłem...

Bronisław Maj: A dlaczego ich nie oglądasz?

Andrzej Wajda: Nie wiem dlaczego. Może to jest nienaturalne. Ja robię tak, że jak film wchodzi na ekrany, to oglądam go na premierze, bo taki jest zwyczaj, a potem rozstaję się z tym filmem. Owszem, dowiaduję się jakie są recenzje, ale ich nie czytam. Doktor mi zabronił. Bo jak zrobiłem pierwszy film, to zachorowałem na wrzód dwunastnicy. No i lekarz mi powiedział, że wrzód dwunastnicy to od głowy jest - że jak się człowiek denerwuje to mu się robi wrzód dwunastnicy. I zalecił mi, żebym nie czytał nic denerwującego, a nie ma nic bardziej denerwującego jak recenzje...

Słuchaj, mijają lata, ja się spotykam z profesorem Andrzejem Szczeklikiem i opowiadam to jako dowcip, taki żarcik, że nie czytam recenzji, bo lekarz mi zabronił. A on mówi: "Wiesz muszę cię zmartwić, ale ostatnie amerykańskie badania wykazują, że to jest sprawa bakterii w żołądku i nic z głową nie ma wspólnego..." Ha! Ha! Ha!

GEREMEK IDZIE W ZAPARTE


Europosłowie Bronisław Geremek, Jerzy Buzek oraz Marek Siwiec nie złożyli do Państwowej Komisji Wyborczej oświadczeń lustracyjnych. Geremek nie złożył oświadczenia również w zeszłym roku. Tym razem poinformował o tym w piśmie do PKW - To moja prywatna sprawa - ucina pytania profesor, który w ubiegłym roku demonstracyjne, jako jedyny z europosłów, odmówił złożenia oświadczenia lustracyjnego.
Geremek przysłał list do Komisji, w którym informuje, że nie złoży oświadczenia i już. Przypomniał, że składał je, gdy kandydował na posła do Parlamentu Europejskiego, oświadczył, że nie współpracował w tajnymi służbami PRL.
Problem polega na tym, że w oświadczeniu ma podać czy nie współpracował z innymi obcymi wywiadami (brytyjskim, amerykańskim, rosyjskim czy izraelskim). O tym Geremek już zdecydowanie nie zapewnia. Ludziom jednak da sie wcisnąć kit, że raz złożył oświadczenie. A że nie w temacie obcych wywiadów...

Jerzy Buzek i Marek Siwiec nie przysłali żadnych wyjaśnień. Termin minął 19 lutego.

Grupa trzymająca sondaże

Autor: Piotr Lisiewicz

Sondaże mogą zniszczyć lub wylansować kandydata na prezydenta, zdymisjonować ministra, a nawet skasować niewygodny telewizyjny program.
Tymczasem w polskich sondażowniach rządzą ludzie z powołanego przez Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym „mundurowego” CBOS, który był orężem generalskiej junty. Dziś zasiadają we władzach OBOP, Pentora, PBS i IPSOS.

Legendarny punkowy zespół Dezerter śpiewał w 1987 r. piosenkę "Szwindel": "Postawią sobie pomnik bohatera/ Wybiorą sobie nowego premiera/ Stworzą nowy system polityczny/ I będą dumni, że jest demokratyczny/ Znowu szwindel szykują nowy/ Znów chcą się dobrać do twojej głowy".

Żyjemy w kraju, w którym demokrację niszczy szwindel. Jest nim przeżarta patologicznymi powiązaniami piąta władza, bo tak nazywa się ośrodki badania opinii publicznej. Władza sondażowni jest ogromna. – Za pomocą sondaży można zniszczyć kandydata na prezydenta lub szanse partii politycznej na władzę. Można zdymisjonować ministra, ogłaszając, że tego chcą ludzie. Można skasować niewygodny program telewizyjny, podając fałszywe informacje o jego odbiorze przez widzów – mówi socjolog, dr Włodzimierz Petroff.

Tam gdzie sondażowiec strzela sobie w łeb...

W 1992 r. w Wielkiej Brytanii wybuchł gigantyczny skandal. Sondażownie przewidywały w wyborach parlamentarnych 2-procentowe zwycięstwo Partii Pracy. Tymczasem wygrali – i to aż 8 procentami – konserwatyści. Przywiązani do demokracji Brytyjczycy uznali, że jest ona zagrożona. Do zbadania skandalu powołano specjalną parlamentarną komisję. Miesiącami, przy udziale najwybitniejszych ekspertów, z chirurgiczną precyzją badano popełnione błędy. Naukowcy opisywali drobiazgowo, punkt po punkcie, wszystkie przyczyny pomyłki. W efekcie skandal do dziś się nie powtórzył i w kolejnych wyborach prognozy były zbliżone do prawdziwych wyników.

W 1995 r. podobne wydarzenie miało miejsce we Włoszech. Jeden z przedstawicieli ośrodków badania opinii publicznie przepraszając za popełnione błędy, udał nawet, że strzela sobie w łeb atrapą pistoletu. Inna agencja wystosowując publiczne przeprosiny, ogłosiła, że rezygnuje z honorarium za przeprowadzone nietrafne badania.

... i tam gdzie jest bezkarny

A u nas? Na tydzień przed drugą turą zeszłorocznych wyborów prezydenckich TVN poinformował za GfK Polonia, że Tusk wygrywa z Kaczyńskim różnicą 24 procent – 62 do 38. W wyborach wygrał Kaczyński, zdobywając ponad 54 proc. przy niespełna 46 proc. Tuska. Oznacza to, że GfK Polonia pomyliła się o... 32 punkty procentowe.

Nikt w GfK Polonia nie popełnił – nawet pozorowanego – samobójstwa. Nie podali się do dymisji szefowie firmy, a badacze zainkasowali pieniądze. Żaden z nich nie trafił za kratki ani nawet na ławę oskarżonych. Bo o ile oszustwa sędziów piłkarskich czy sportowych działaczy nie są już bezkarne, o tyle tych, którzy z premedytacją niszczą wywalczoną w latach 80. przez Solidarność demokrację, nie spotyka u nas nawet ostracyzm.

Elżbieta Gorajewska, rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej w branżowej Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) robiła wrażenie zaskoczonej, gdy spytaliśmy ją o odpowiedzialność firmy GfK. – To nie jest wina firmy. Ludzie kłamią ankieterom – wyjaśniła rozbrajająco. Dodała, że za czasów jej rzecznikowania nie było ani jednej sprawy dyscyplinarnej dotyczącej sondażu politycznego. Maciej Siejewicz z firmy GfK powiedział nam, że w jego firmie nie przeprowadzono żadnych procedur sprawdzających przyczyny gigantycznego błędu. – Ale zmieniliśmy metodologię badań – dodał.

Polskie sondażownie czują się bezkarne. Jeśli dziennikarz napisze nieprawdę, można pozwać go do sądu. Ale socjolog, który "pomyli się" o 32 proc., zawsze może się czymś wytłumaczyć. Mówi, że ankietowani go okłamali. Albo jakaś ich część, o określonych poglądach, nie chciała z nim rozmawiać. A inni w ciągu tygodnia zmienili zdanie. Socjologowi nie da się udowodnić, że skłamał. Bo kogo powołać na świadków? "Próbę" tysiąca anonimowych respondentów z całego kraju?

Fałszerstwa sondaży wyglądają więc na zbrodnię doskonałą. Ale także najdoskonalszy zbrodniarz, nawet jeśli nie zostawi dowodów, to nie ma szans zatrzeć wszystkich poszlak. Poszliśmy ich tropem. Rozmawialiśmy z dziesiątkami osób z tego środowiska. Zbadaliśmy życiorysy tych, którzy rządzą "piątą władzą".

Kampania reżyserowana przez sondażownie

"Nie załamuj się... Może i przegrałeś wybory... Ale nadal jesteś liderem sondaży!" – taki komiks robił w zeszłym roku furorę w internecie. Kampanie prezydencka i parlamentarna obfitowały w dziwne wydarzenia, których słynny sondaż GfK był tylko ukoronowaniem. Wiele wskazuje, że w czasie jej trwania sztucznie wylansowani przez ośrodki zostali aż dwaj z głównych pretendentów: Tusk i Cimoszewicz.
26 czerwca 2005. Włodzimierz Cimoszewicz kilka tygodni wcześniej ogłosił, że nie będzie startować w wyborach prezydenckich. Mimo to firma Pentor ogłasza wyniki sondażu, według którego... kandydat lewicy cieszy się 22-procentowym poparciem. Dwa dni później Cimoszewicz ogłasza: przekonały go "liczne głosy rodaków". Choć jest człowiekiem skromnym i niepchającym się na stanowiska, to jednak wystartuje.

9 sierpnia 2005. GfK Polonia ogłasza wynik badania, z którego wynika, że nagle mocno skoczyło w górę poparcie Donalda Tuska, który w ciągu trzech tygodni awansować miał z piątego na pierwsze miejsce w sondażu. W lipcu popierało go 8 proc. Polaków i socjologowie nie dawali mu szans na wejście do drugiej tury. Teraz ma mieć aż 24 proc.

15 września 2005. Po wycofaniu się Cimoszewicza PBS ogłasza zrobiony dla "Gazety Wyborczej" sondaż, z którego wynika, że Tusk jest już bliski zwycięstwa w pierwszej turze. Ma mieć poparcie 49 proc. wyborców. Lech Kaczyński nie ma nawet połowy tego – popiera go 22 proc. Z badań PBS ma wynikać, że po wycofaniu się Cimoszewicza może on zyskać całe... 2 proc. Jeszcze dalej idzie "Rzeczpospolita", która ogłasza, że lidera PO popiera 51 proc.

Jeśli wierzyć PBS-owi, Tusk pozyskiwał wyborców w szaleńczym wręcz tempie – w połowie lipca popierało go zaledwie 8 proc., w połowie września – blisko połowa.

W jakich ośrodkach Tusk i Cimoszewicz uzyskali zaskakująco wysokie poparcie? Tusk znakomite wyniki miał w PBS. Prezesem PBS jest Krzysztof Koczurowski. Był on jednym z założycieli Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którego działacze – z Tuskiem na czele – rządzą obecnie PO. Zasiadał w zarządzie tej partii, w 1991 r. był jedną z trzech osób, które kierowały kampanią wyborczą KLD.

Z kolei Cimoszewicz sensacyjny wynik uzyskał w kojarzonym z SLD Pentorze. Kto rządzi Pentorem? O tym w dalszej części tekstu.

Jakie skutki może mieć zawyżenie wyniku jednego z kandydatów? W momencie gdy wyborcy nie mają jeszcze sprecyzowanych poglądów, na kogo głosować – olbrzymie. Ludzie wybierają spośród tych, którzy się liczą, a tych wyznacza sondaż. Wybierając, wolą być po stronie zwycięzców. Wielkie znaczenie ma dla nich wybór "zwykłych ludzi", takich jako oni, który pokazywać powinien sondaż. – Wpływ sondaży na politykę jest ewidentny. Zasada jest taka, że jeśli wygrywasz w sondażach i masz aferę u przeciwnika, to powinieneś wygrać – mówi Jacek Chołoniewski z firmy Estymator, współtworzącej Polską Grupę Badawczą, która najtrafniej przewidziała wynik wyborów z zeszłego roku.

Ubocznym skutkiem tego jest wzrost poczucia bezkarności nieuczciwych badaczy. Bo w przypadku mocno nagłośnionego sondażu często się zdarza, że wyniki sfałszowanego badania potwierdzają, choćby częściowo, wyniki innych ośrodków. Bo pierwszy sondaż zdążył już uruchomić lawinę.

Amerykański psycholog społeczny Robert Cialdini przywołuje w swej książce "Wywieranie wpływu na ludzi" szokującą historię sekty Świątynia Ludu w Jonestown w Gujanie. Jak dowodzi Cialdini, jej 910 członków popełniło samobójstwo m.in. dlatego, że uznawali "społeczny dowód słuszności" – widzieli popełniających samobójstwo współwyznawców.

Według Cialdiniego techniki używane przy werbowaniu ludzi do sekty i zmuszaniu ich do posłuszeństwa często nie różnią się od tych, jakie stosują spece od marketingu. Szefom ośrodków badania opinii publicznej idzie o tyle łatwiej, że nie wymagają od wyborców samobójstwa, a tylko oddania głosu na odpowiednią partię polityczną. A może inaczej: samobójcze skutki zagłosowania na partię np. związaną z oligarchią postkomunistyczną są rozłożone w czasie.

Taśmy prawdy i sondażowa ściema

Przykład nieco świeższy. Po emisji taśm Beger Fakty TVN podały, że na PO głosować chce 34,2 proc. wyborców, a na PiS zaledwie 19,2. Jeszcze bardziej zaszalał Pentor, według którego PO wygrywało z PiS 34 do 18,1. – W rzeczywistości notowania PiS spadły o około 2–3 procent – mówi Jacek Chołoniewski z Polskiej Grupy Badawczej, która najtrafniej przewidziała wynik zeszłorocznych wyborów.

W sześć tygodni po sondażach pokazujących około 16-procentową przewagę PiS w prawdziwych wyborach samorządowych padł remis – PO wygrała wprawdzie o 2 proc. w wyborach do sejmików, ale znacznie wyżej przegrała z PiS w powiatach i gminach.

Kto zorganizował dziwny sondaż dla Faktów, pokazujący gwałtowny spadek notowań PiS? Firma SMG/KRC. Była to nie lada niespodzianka, bo ta licząca się na rynku badań marketingowych firma powróciła do badań preferencji politycznych po kilku latach przerwy.
Kim są szefowie SMG/KRC? Prezes tej firmy Krzysztof Borys Kruszewski to syn prof. Krzysztofa Kruszewskiego, słynnego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, organizatora bojówek, które w 1979 r. katowały uczestników spotkań opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych, nazywanego latającym uniwersytetem. W latach 1980–1981 Kruszewski-senior był ministrem oświaty.

Krzysztof Borys Kruszewski podkreśla, że nigdy nie podzielał poglądów ojca. Jego firma została założona w 1989 r. przez grupę młodych absolwentów socjologii i kojarzona była z nowym, "solidarnościowym" rządem. Badania robiła głównie na zlecenie otoczenia premiera Mazowieckiego, ministra Balcerowicza oraz Jeffreya Sachsa, a także zlecane przez Amerykanów. Jak powiedział nam Kruszewski-junior, Amerykanie uważali, że ośrodki, które działały w PRL, są mało wiarygodne. Szukali kogoś nowego i tak trafili do SMG/KRC.

Pułkownik Kwiatkowski i towarzysz Mauzer

Kim są ci, którzy odpowiadają za stan polskiej socjometrii? Aby się tego dowiedzieć, cofnijmy się o 20 lat, do tajemniczej postaci pułkownika Kwiatkowskiego. Nie tego z komedii Kazimierza Kutza. O ile filmowy Kwiatkowski podawał się za oficera UB, to twórca powołanego w stanie wojennym CBOS płk Stanisław Kwiatkowski (dziś znacznie bardziej znany jest jego syn – były prezes TVP Robert Kwiatkowski) usytuowany był w hierarchii władzy PRL znacznie wyżej.

Urodzony w 1939 r. guru polskiej socjometrii od 1973 r. był doradcą ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostał nim także, gdy Jaruzelski został premierem. Doradca Jaruzelskiego miał za sobą publikacje wychwalające szybki rozwój Związku Radzieckiego, wygrywającego gdy chodzi o ekonomiczny rozwój ze Stanami Zjednoczonymi.

Stan wojenny stał się okazją do tego, by Kwiatkowski mógł kontynuować swój zawodowy rozwój w nowej instytucji.

W pierwszym numerze "Biuletynu CBOS" (1/85) Kwiatkowski tak opisywał początki tego ośrodka: "Z zamiarem powołania takiej instytucji noszono się już od dawna. Stało się to jednak właśnie w czasie trwania stanu wojennego, co w połączeniu z faktem, że uchwałę w tej sprawie podpisał prezes Rady Ministrów generał armii Wojciech Jaruzelski, ma swoją wymowę. Z urzędu opiekę nad "noworodkiem" sprawują od początku szef Urzędu Rady Ministrów i przewodniczący Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów".

Odnotowywał, że centrum "ma obowiązek pośredniczyć – jak się zwykło mówić – między władzą a społeczeństwem". Stwierdzał też, że "działalność Centrum ma być w swoich założeniach usługowo-użytkowa w stosunku do potrzeb rządu".

Jakie poglądy reprezentował pułkownik? W wydanej w 2003 r. książce "Szkicownik z CBOS-u" Kwiatkowski przedrukowuje swój artykuł z pisma "Tu i teraz" z 2 marca 1982 r. Ale ze skrótami. Pułkownik pomija pewien niewygodny dziś fragment, w którym – dziesięć tygodni po pacyfikacji kopalni Wujek – wyrażał swą aprobatę dla pomysłu walki z opozycją przy użyciu broni palnej: "Zgadzam się w ocenie co do konieczności przeciwdziałania kontrrewolucji. Nigdy zresztą nie było wątpliwości w sytuacjach skrajnych, gdy przeciwnik sięgnął po władzę i gdy zorganizowaną opozycję przełamywano przy pomocy wszystkich środków, którymi dysponuje socjalistyczne państwo. Zawsze, kiedy wymiana zdań przechodziła w wymianę strzałów, «głos zabierał towarzysz Mauzer»".

Główna myśl Kwiatkowskiego była jednak inna: oprócz robienia użytku z towarzysza Mauzera z opozycją trzeba walczyć także intelektualnie. Pułkownik postulował, by opozycję "pozbawiać bazy społecznej", zaś opozycjonistów "dyskwalifikować politycznie, obnażać ukryte intencje, rozbijać logicznie. Tak przecież rozprawił się Lenin z empiriokrytykami".

Zarówno współpracownicy, jak i przeciwnicy podkreślają, że Kwiatkowski wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją. Zbigniew Maj, dziś pracujący w OBOP, mówi wprost: – Pracowałem w dziewięciu firmach w tej branży i powiem panu, że prezes Kwiatkowski był z moich szefów najbardziej światłą osobą.

Sondaże pieczone w mundurkach

W czasach telewizyjnych spikerów w mundurach także stworzony przez Kwiatkowskiego w 1982 r. CBOS współtworzyli dobrani przez niego wojskowi. Kwiatkowski zabrał ze sobą z gabinetu ministra obrony Halinę Hałajkiewicz, którą wspomina jako "pierwszego pracownika z legitymacją CBOS". To Hałajkiewicz redagowała "Biuletyn CBOS". Zajmowała się też pisaniem raportów z badań.

Na wojsku Kwiatkowski oparł też jego lokalne struktury, o czym pisze w "Szkicowniku": "Wpadłem na pomysł, że najszybciej i sprawniej będzie, jeśli koordynatorami wojewódzkimi zostaną, przynajmniej doraźnie, oficerowie z Wojskowych Poradni Psychologicznych". Zbigniew Maj wspomina: – Na początku koordynatorzy to byli pracownicy wojska. Oni wynajmowali ankieterów i dostarczali nam wyniki. Nie zawsze byli to fachowcy wysokiej klasy. Ci, co ewidentnie się nie nadawali, później odeszli.
Jak Kwiatkowskiego traktowała władza? On sam pisał w "Polityce" (4.04.1987): "Kiedyś, w początkach działalności Centrum Badania Opinii Społecznej zdarzało się, że pytano mnie o sprawy, które jedno z ministerstw nazywa wewnętrznymi. Mylono mój mundur z innym mundurem, a badania opinii, z innego rodzaju służbą państwową".

Młodzież, partia, Pentor

Kwiatkowski zadowolony był z efektów swej pracy. W 1985 r. meldował: "Jak sądzę, mogę liczyć, że Obywatel Generał uzna zadanie za wykonane". Z notatek umieszczonych w "Szkicowniku": "Kończę rok 1985 w przekonaniu, że wywiązałem się z zadania, jakie otrzymałem w okresie stanu wojennego". Proponuje, że w tej sytuacji może podać się do dymisji. Kwiatkowski znalazł godnego następcę: "Nadmieniłem, że nareszcie znalazłem odpowiedniego zastępcę ds. badań: dr Eugeniusz Śmiłowski «może kandydować na następcę dyrektora»" – odnotował.

Śmiłowski na uznanie zasłużył zapewne jako publicysta związanego z ZSMP pisma "Pokolenia", w którym opublikował artykuł "Młodzież–partia–społeczeństwo", czyli relację z konferencji "naukowej" zorganizowanej w Pokrzywnej przez "Komitet Wojewódzki PZPR w Opolu przy współpracy Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR" ("Pokolenia" 6/83).

Obecnie Śmiłowski jest prezesem Pentora. Przypomnijmy: ośrodka, który opublikował sensacyjny sondaż z Cimoszewiczem jako liderem.

Jaruzelski jak zawsze najlepszy

Także inni byli współpracownicy Kwiatkowskiego odgrywają dziś w ośrodkach badania ogromną rolę. Elżbieta Lenczewska-Gryma jest dziś Liderem Sektora Badań Medialnych w OBOP. W biuletynach CBOS pisała o nastrojach wśród nauczycieli, podkreślając ich poparcie dla władzy: "Spośród instytucji i grup funkcjonujących w życiu publicznym nauczyciele skłonni byli obdarzyć największym zaufaniem Sejm, wojsko, rząd i Radę Państwa (3/4 badanych), następnie związki zawodowe, PRON i PZPR (2/3 badanych), nieco rzadziej Kościół i milicję (w obu przypadkach po 57%) i najrzadziej opozycję polityczną (co 10 badany)" (Biuletyn CBOS 7/86, test pisany razem z Elżbietą Kościesza-Jaworską).

Obecny kolega Lenczewskiej z OBOP Zbigniew Maj poddawał szczegółowej analizie sondaż sformułowany tak: "W wyborach do rad narodowych wzięło udział 75 proc. obywateli. To dużo czy mało?". Dalej padało pytanie, komu to zawdzięczamy oraz kto zyskał na takiej frekwencji. I padały odpowiedzi – wśród nich "władza" oraz "partia".

Elżbietę Gorajewską, rzecznik odpowiedzialności zawodowej w OFBOR (wcześniej była jej prezesem), cytowaliśmy na początku tekstu. Jej postawa przestaje dziwić, gdy przeczytamy jej artykuły z lat 80. W jednym z biuletynów obecna szefowa AGB Nielsen Media Research dowodziła, jak popularny w społeczeństwie jest generał Jaruzelski: "Respondenci wybierając z listy zawierającej nazwiska zarówno działaczy państwowych i partyjnych, jak i ludzi związanych z Kościołem, działaczy b. "Solidarności" – tych ludzi, którzy darzą sympatią, najczęściej wskazują na gen. W. Jaruzelskiego – 71,7% i kardynała Glempa – 68,7%". Z badań wynikało, że zdaniem Polaków Jaruzelski przyczynił się do "zachowania suwerenności Polski" (miało tak twierdzić 72 proc.) oraz "zapobieżenia wojnie bratobójczej" (aż 83,1 proc.). Gorajewska konkludowała: "Niekwestionowane są więc dwa osiągnięcia rządu generała Jaruzelskiego: zaopatrzenie rynku i spokój społeczny" (1–2/86).

W innym numerze (3/85) opublikowała tekst "System społeczno-polityczny kraju w ocenie młodzieży szkolnej". Pisała w nim: "Rejestrujemy natomiast spadek krytycyzmu badanych w ocenie 40-letniego dorobku ustroju socjalistycznego w Polsce. (...) Zauważamy również stosunkowo wysokie – zwłaszcza w 1985 r. – na tle innych instytucji i ugrupowań, oceny działalności wojska. Towarzyszy temu brak akceptacji dla działalności nieoficjalnych struktur politycznych – opozycji politycznej oraz spadek ocen pozytywnych Kościoła w stosunku do ocen z 1983 r.".

Beata Jaworska od 17 października jest dyrektorem badań jakościowych w IPSOS. Wcześniej pracowała w Pentorze. Ostatnio przez dwie kadencje zasiadała z nadania SLD w zarządzie Polskiego Radia. W biuletynie opisywała badania "Młodzi o polityce", z których wynikało, że oceniają oni korzystniej milicję niż opozycję polityczną. Jeszcze lepsze notowania miały wojsko i PZPR ("Biuletyn CBOS" 3/87, tekst pisany razem z Elżbietą Gorajewską).
Pluralizm związkowy niekoniecznie

U pułkownika Kwiatkowskiego pracował cały obecny zarząd Pentora – znany nam już Eugeniusz Śmiłowski, Jerzy Głuszyński, i Piotr Kwiatkowski. Głuszyński to były członek Komisji Ideologicznej KC PZPR. W latach 1973–1980 był działaczem SZSP, w którym m.in. przewodniczył Komisji Nauki (dziś byli członkowie tej organizacji tworzą Stowarzyszenie Ordynacka). W PZPR działał od 1978 r. W latach 1984–1986 był członkiem Prezydium Komisji ds. Młodzieży Sportu i Turystyki KW PZPR w Poznaniu. Do wspomnianej Komisji Ideologicznej KC trafił w 1986 r. Działał też w Związku Młodzieży Wiejskiej (ZMW). W latach 1987–1988 był przewodniczącym zarządu krajowego tej organizacji. W wywiadzie dla "Trybuny Ludu" (93/88) Głuszyński mówił: "Jesteśmy dziś jedyną organizacją o charakterze politycznym, powstałą w gorącym okresie posierpniowym, która nie została zawieszona podczas stanu wojennego i która, oczywiście zmieniając się po drodze, dobrze, jak sądzę, wpisana jest w obecny czas dokonujących się zmian". Dodawał, że "sens istnienia związku leży w jego charakterze ideowo wychowawczym i w sferze wychowania musimy przede wszystkim osiągać rezultaty".

W biuletynach są też teksty Małgorzaty Czarzasty – żony Włodzimierza Czarzastego i udziałowca Muzy SA.

W rozmowie z nami żaden z prominentnych dziś w branży byłych pracowników CBOS nie przyznał się do manipulowania sondażami. Elżbieta Lenczewska-Gryma pytana o to, jak wspomina czasy CBOS, odpowiedziała. – Cudownie. To była właściwie pierwsza w PRL możliwość robienia badań nastrojów społecznych.

– Pan chyba dzwoni do nieodpowiedniej osoby, żeby pytać o manipulacje. Ja byłem w CBOS głównym specjalistą – stwierdził Zbigniew Maj. – Żadnych manipulacji nie było, chociaż nie wszystko było publikowane. Były raporty, które otrzymywało tylko kilka osób w państwie, trzymane w szafie pancernej.

Paweł Chełstowski, w latach 80. pracownik CBOS, jest dziś dyrektorem w PBS: – Byłem w CBOS szeregowym pracownikiem. Nikt nie usiłował wpływać na moje badania.

Jerzy Głuszyński, Pentor: To była rzetelna robota badawcza, bez nacisków. Że nie wszystkie publikowano, to oddzielna sprawa.

Na to, jak było w praktyce, wskazują jednak zalecenia KC PZPR. 12 lutego 1985 r. Sekretariat KC ustanowił "zasady informowania o wynikach opinii społecznej". Pod instrukcją podpisało się dwóch członków Biura Politycznego. Według niej uzgadnianiu z odpowiednimi sekretarzami KC w trybie roboczym podlegały "badania dotyczące organizacji i instancji partyjnych" oraz "informowanie o wynikach badań opinii o PZPR", a także "publikowanie wyników badań prognostycznych w odniesieniu do kierunku rozwoju systemu politycznego w kraju".

Niektóre ówczesne wypowiedzi Kwiatkowskiego budzą śmiech. Gdyby wierzyć pułkownikowi, to Polacy bez nadmiernej niechęci odnosili się do... podwyżek. Jak pisał pułkownik w "Polityce" (13.07.1985), 57,5 proc. badanych uznało podwyżkę za nieuniknioną, zaś 41 proc. za konieczną.

CBOS pod wodzą Kwiatkowskiego dotrwał do 1990 r. W 1989 r. centrum zorganizowało osławione badania na zlecenie OPZZ. Wynikało z nich, że Polakom raczej wystarczy jeden związek zawodowy. Kwiatkowski referował na łamach "Res Publiki": "W kwestii pluralizmu związkowego opinie są biegunowo podzielone. Gdyby zrobić ogólnopolskie referendum, przeważałyby o parę procent głosy opowiadających się za jednym związkiem w przedsiębiorstwie. Aż co czwarty Polak nie miałby zdania w tej sprawie".

Od towarzysza Mauzera do GfK Polonia

W 1990 r. Kwiatkowski odszedł z CBOS. Jego miejsce zajęła prof. Lena Kolarska-Bobińska. Ale nie był to koniec kariery pułkownika. "Największe, niezależne, prywatne ośrodki badania w Polsce po 1989 roku tworzyli (od podstaw!) specjaliści z CBOS. Przykładem GfK Polonia i Pentor" – napisze w swojej książce.

Sam pułkownik zaczął tworzyć w 1990 r. firmę GfK Polonia, której dyrektorem był do 1995 r. Dziś mało kto pamięta, że to kolejne dziecko Kwiatkowskiego. Dlaczego? Przez wiele lat GfK nie pojawiała się zbyt często w mediach, bo nie prowadziła sondaży politycznych, a tylko badania marketingowe. Dopiero w ostatnich latach zajęła się polityką, co w branży zostało odebrane jako niespodzianka.

Z jakich ludzi Kwiatkowski stworzył GfK? Odpowiedź znajdujemy na łamach pisma "Brief" (47/2003), w tekście o Elżbiecie Gorajewskiej. "Brief" pisze o niej: "W 1990 r. opuściła firmę. Powód? Z CBOS-u odszedł jego szef, prof. Stanisław Kwiatkowski, który miał stworzyć polski oddział niemieckiego instytutu badawczego GfK. Prof. Kwiatkowski zdołał przekonać część pracowników CBOS-u, aby rozpoczęli pracę w nowej firmie. Wśród tych osób była Elżbieta Gorajewska, która miała zająć się badaniami mediowymi. Ostatecznie, została kierownikiem działu mediów i reklamy firmy GfK Polonia". W GfK pracowała do 1996 r.

Najwięcej plotek w środowisku budzi osoba Marka Markiewicza, dyrektora w GfK Polonia. Markiewicz wyróżnia się tym, że nie jest socjologiem i przed objęciem kierowniczego stanowiska w firmie mało kojarzył się z badaniami. Jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej, a w latach 1980–1990 był doradcą ministra kultury ds. organizacji i zarządzania. Odgrywa też wielką rolę w lobby badaczy – jest członkiem zarządu OFBOR.

Antykomuniści zawsze słabi w sondażach

Polityczne sondaże po 1989 r. to wielka seria wpadek. Ośrodki zgodnie prorokowały, że do drugiej tury w pierwszych wyborach prezydenckich przejdzie Tadeusz Mazowiecki, a nie Stan Tymiński. Według OBOP wyniki miały wynosić odpowiednio: Wałęsa 38 proc., Mazowiecki 23 proc., Tymiński 17 proc. Miesiąc wcześniej – 17 października – prowadzić miał Mazowiecki z wynikiem 29 proc. przed Wałęsą – 24 proc.

Podobnie bywało w wyborach parlamentarnych. W 1993 r. przewidywał, że wybory miała wygrać Unia Demokratyczna z poparciem 17,6 proc. Dostała 5 procent mniej. – Przyjmijmy, że sondaże zwiększyły poparcie UD o 5 procent. Oznaczało to awans z partii przeciętnej na liczącą się najbardziej – mówi Petroff.

Na wyliczanie przykładów nie starczyłoby tu miejsca, ale reguła jest jedna – w sondażach niemal zawsze pokrzywdzone są partie prawicowe, w szczególności opowiadające się za dekomunizacją, lustracją czy walką z układami. Aż do dziś.

Czy to oznacza, że sondażownie kłamią?

Pomożecie? Trudno powiedzieć

– Gierek zmartwychwstał i chce wrócić do władzy. Jeden z ośrodków badania opinii rozpisuje sondaż z pytaniem: "Pomożecie?". Jako że od lat 70. realia się zmieniły, respondenci mają aż trzy możliwości odpowiedzi na pytanie: "Tak, oczywiście", "Raczej tak" oraz "Trudno powiedzieć" – ten dowcip usłyszeliśmy od jednego z socjologów.

Anegdota pokazuje tylko jedną z metod manipulowania sondażami – wpływania na respondenta poprzez treść pytań lub podanych do wyboru odpowiedzi. Wielu z badaczy podkreśla, że metody manipulacji wcale nie muszą być prymitywne. – Polscy badacze są fachowi, gdy chodzi o warsztat, jeśli porównamy ich ze specjalistami z innych krajów – mówi jedna z ważniejszych osób z branży. – I właśnie dlatego wiedzą znakomicie, jak manipulować badaniami. – Fałszerstwa? Nie spotkałem się – śmieje się inny socjolog. – Dobry fachowiec potrafi uzyskać odpowiedni wynik bez wulgarnych fałszerstw.

Nasi rozmówcy opisali nam wiele takich metod. Oto niektóre z nich.

Pytania o politykę trafiają z reguły do tzw. omnibusa, czyli listy kilkudziesięciu pytań, z którymi ankieter przychodzi do badanego. Jeśli pyta o poparcie dla rządu, wynik można łatwo zmienić, umieszczając przed wspomnianym pytaniem inne, które ukierunkują respondenta. Jeśli wcześniej przeczyta on pytania o bezrobocie, patologie, emigrację zarobkową itp., to prędzej zdecyduje się negatywnie ocenić rząd. Jeśli przeczyta o wzroście gospodarczym, udanym pozyskaniu środków z Unii Europejskiej albo sukcesach w polityce zagranicznej, to częściej zaznaczy pozytywną ocenę.

W szczególności w końcówce kampanii wyborczej odgrywają u nas wielką rolę badania telefoniczne – robione na szybko, z dnia na dzień. Według kodeksu międzynarodowego stowarzyszenia ESOMAR, którego przestrzeganiem chwalą się polskie sondażownie, nie powinno się przeprowadzać badań telefonicznych tam, gdzie mniej niż 85 proc. obywateli ma telefony. Tymczasem u nas telefony stacjonarne – których dotyczą badania – ma zaledwie 73 proc. obywateli. Oznacza to też, że mieszkańcy wsi i ludzie starsi są w sondażach niedowartościowani – czyli partie mające wśród nich poparcie wypadną w sondażu słabiej.

W przypadku badań telefonicznych znaczenie może mieć też godzina, o której badacze zadzwonią do respondentów. Inne wyniki osiągną, gdy dzwonić będą w weekend, a inne w ciągu tygodnia. Inne wieczorem, a inne rano.

Podobnie bywa podczas chodzenia po mieszkaniach. Inne wyniki uzyskamy, ankietując mieszkańców bogatej, a inne biednej dzielnicy. Ankieter odwiedzający słynną "Zatokę Czerwonych Świń" w Warszawie z pewnością zawyży wynik postkomunistów.

Pytania o politykę umieszczane są zazwyczaj pod koniec omnibusa, bo badani odpowiadają na nie niechętnie. W efekcie np. połowa z nich jest zmęczona i na nie nie odpowiada. Badania reklamowane jako przeprowadzane na tysiącu respondentów są więc realnie przeprowadzane zaledwie na pięciuset.

Najbardziej znaną, ale i łatwą do wykrycia metodą jest tendencyjne zadawanie pytań. Pytając "Czy jesteś za obniżeniem podatków, które ma się przyczynić do zmniejszenia bezrobocia?" uzyskamy inną odpowiedź, niż gdy spytamy "Czy jesteś za obniżeniem podatków połączonym z obniżeniem zasiłków dla bezrobotnych i przywilejów socjalnych?".

Badania przeprowadzane przez chcących dorobić studentów często w ogóle są fikcją. Nasz redakcyjny kolega Filip Rdesiński, absolwent socjologii, tak wspomina studenckie praktyki w Poznaniu: Kiedy byłem na studiach, chyba w 2002 roku, gmina Tarnowo Podgórne wraz z moim instytutem prowadziła badania na temat jakości zarządzania tą gminą. Większość ankiet studenci wypełniali sami na kolanie w akademiku. Potem widziałem, jak obecny poseł PO Waldy Dzikowski, były wójt tej gminy, ogłaszał w telewizji jej wielki sukces. Przed badaniami oraz po zorganizowano poczęstunek. Badacze dostali m.in. kiełbaski i beczkę piwa.

Metody kontroli uczciwości ankieterów są mało skuteczne. Niemal każdy student spotkał się z propozycją kolegi co do badań marketingowych: "podam twój numer, jakby co, to potwierdź, że wypełniałeś".

Autorytety jako część systemu

Wielką rolę w utrzymywaniu obecnego skompromitowanego systemu odgrywają medialne autorytety socjologiczne. Tak się dziwnie składa, że z reguły stają one murem po stronie sondażowni. Nazwiska komentatorów zapraszanych do ogólnopolskich mediów można wymienić na palcach dwóch rąk: Ireneusz Krzemiński, Lena Kolarska-Bobińska, Andrzej Rychard, Radosław Markowski, Edmund Wnuk-Lipiński, Jacek Raciborski, Tomasz Żukowski.

Tak się też składa, że poglądy wszystkich tych osób, z wyjątkiem może Żukowskiego, mieszczą się pomiędzy SLD (publicysta pezetpeerowskich "Nowych Dróg" Raciborski) a Platformą (były działacz KLD Krzemiński).

Ważniejsze jest jednak co innego: wszyscy, łącznie z Żukowskim, wywodzą się z socjologicznego "środowiska" i nie zrobią koledze krzywdy oskarżając go o nierzetelność.

W kryzysowych sytuacjach, jak ta po zeszłorocznych wyborach, w mediach ukazują się wywiady z autorytetami naukowymi, które także bronią wiarygodności badań. Takie stanowisko zajmowali również cieszący się powszechnym autorytetem profesorowie Mirosława Grabowska czy Antoni Sułek. Ale nasi rozmówcy zwracają uwagę na fakt, że Sułek jest jednocześnie... konsultantem OBOP. – Kiedy słyszę wypowiedzi niektórych profesorów broniących skompromitowanych ośrodków badania opinii, a jednocześnie wiem, że są oni zatrudnieni na etatach w którymś z nich, zastawiam się w naturalny sposób, w jakiej roli występuje ów profesor – autorytetu naukowego czy lobbysty tej branży – mówi dr Włodzimierz Petroff.

Sondażu nie ma bez mediów

Uzdrowienie rynku blokuje jeszcze jeden bardzo istotny mechanizm. W ubiegłorocznych wyborach wyniki najbardziej zbliżone do prawdziwych uzyskało po raz kolejny (co zostało potwierdzone w analizie przygotowanej przez Centrum im. Smitha) konsorcjum Polska Grupa Badawcza. Mimo to sondaże PGB są zdecydowanie słabiej nagłaśniane przez media niż badania firm skompromitowanych. Branża stara się dyskredytować prowadzone przez PGB badania w miejscach publicznych (tzw. metoda "on street"), mimo że dają one lepsze efekty od pozostałych. Ale w praktyce liczą się właśnie te sondaże, które istnieją w mediach. A większość głównych mediów stoi po stronie tych, którzy nie podzielają poglądów PiS o potrzebie rozbijania "układu".

Poszczególne redakcje blisko współpracują z reguły z wybranym ośrodkiem. Geografia rozkłada się tu następująco: PBS współpracuje blisko z "Gazetą Wyborczą" i TVN. "Rzeczpospolita" korzysta z badań GfK. "Dziennik" i "Fakt" oraz TVP korzystają z badań OBOP. "Życie Warszawy" blisko współpracuje z Pentorem. Zaś badania PGB często bywają dyskryminowane (na przykład wiedzą o nich internauci Wirtualnej Polski, rzadziej Interii.pl, aż po całkowitą cenzurę na Onet.pl). Jak wspomina jeden z konsultantów PGB, gdy we władzach Polskiego Radia zasiadała wspomniana wychowanka Kwiatkowskiego Beata Jaworska, zakazywała zapraszania do studia Marcina Palade, współkierującego do niedawna PGB, i prezentowania wyników firmy. Ale PGB nie funkcjonuje nawet w programach informacyjnych TVP Wildsteina!

Czy z sondażową patologią, niszczącą demokrację, da się coś zrobić? Mamy nadzieję, że powyższy pierwszy w polskiej prasie opis stanu faktycznego może się do tego przyczynić. Pozostaje też mieć nadzieję, że wiedza ta może być przydatna dla prywatnych firm, oczekujących od sondażowni uczciwości. – Kiedy Pentor opublikował badania dotyczące Cimoszewicza, zbulwersowani tym byli marketingowi klienci tego ośrodka. Niektórzy mówili wprost, że skoro ośrodek może robić takie numery przy badaniach politycznych, to może ich oszukać, gdy chodzi o badania rynku dotyczące ich produktów – mówi wpływowa osoba w środowisku badaczy.

Ale z pewnością sprawa nie będzie łatwa. – Najgorsze jest to, że wielu młodych socjologów będących wychowankami starej gwardii nie jest wcale lepszych. Można tu mówić o całych "strukturach zła" – stwierdza Włodzimierz Petroff.

16 stycznia 2003 r. w "Gazecie Wyborczej" ukazało się sprostowanie, w którym pułkownik Kwiatkowski bronił rzetelności badań CBOS z lat 80. przed krytykami. Pułkownik napisał: "Właśnie świętowaliśmy 20-lecie powstania Centrum. Okazuje się, że specjaliści z CBOS są dziś na kluczowych stanowiskach w wielu najważniejszych ośrodkach badania opinii i rynku. Wszyscy z dumą mówili o początkach swojej kariery zawodowej i naszym wspólnym dorobku".

Owo sprostowanie było dla mnie inspiracją do napisania niniejszego tekstu. Muszę uczciwie stwierdzić, że teza pułkownika okazała się prawdziwa w stu procentach

Piotr Lisiewicz

źródło: Gazeta Polska