środa, stycznia 02, 2008

Niesiołowski ***** na sznurku bezpieki

Wklejam obydwa doskonałe artykuły profesora Nowaka o Niesiołowskim. Mogą potem zniknąć z archiwum, a szkoda, żeby przepadły.
Wybryki kameleona S. Niesiołowskiego


Prof. Jerzy Robert Nowak
Słynny był kiedyś kuplet w "Słówkach" Boya o pewnym galicyjskim polityku:
Żadnych politycznych
Nie zna on przesądów,
Każda Partia dobra,
Byle dojść do rządów!

Słowa te pasują jak ulał do przeróżnych skrajnych zygzaków kariery politycznej obecnego wicemarszałka Sejmu Stefana Niesiołowskiego, prawdziwie wyspecjalizowanego w koniunkturalnych zmianach poglądów. Na tym tle prawdziwą groteską był fakt, że jeszcze w 2001 roku, w ulotce przedwyborczej, tenże Stefan Niesiołowski z werwą zachwalał samego siebie jako tego, który "nie zmienia przekonań" i jako tego, który jest jak najdalszy od karierowiczostwa.

W rzeczywistości Niesiołowski wielokrotnie w swym życiu dawał przykłady iście kameleońskich skłonności do zmian poglądów politycznych, przyklejania się do tego, co uprzednio zwalczał i zwalczania tego, co uprzednio chwalił. Wychwalana przez Niesiołowskiego jego rzekoma "niezmienność poglądów" aż nadto przypominała osławioną zasadę Lecha Wałęsy: "Jestem za, a nawet przeciw".

Gdy "brzydził się" "fanatykiem" Michnikiem
Od wielu lat Niesiołowski znany jest jako jedyny obok Aleksandra Halla dyżurny "prawicowiec" Michnikowskiej "Gazety Wyborczej", który zawsze zabiera głos na łamach tej gazety, gdy to z jakichś względów potrzebne jest politycznie jej naczelnemu. Mało się dziś pamięta, że tenże Niesiołowski jeszcze w 1992 roku pisał o A. Michniku, używając jak najostrzejszych słów, stwierdzając wprost: "Dla mnie typowym fanatykiem nienawiści i agresji jest Adam Michnik, aczkolwiek niewątpliwie inteligentny. Reprezentuje rodzaj fanatyzmu, którym się najbardziej brzydzę [podkr. - J.R.N.], ponieważ pod pozorami troski o człowieka, o wolność, o demokrację, lansuje twardą antykościelną i antypolską opcję polityczną" (por. A. Poppek, K. Pytlakowska: "Szaszłyk po polsku", Warszawa 1992, s. 151).
Dziś tak zajadle występujący w roli pierwszego zagończyka liberałów z Platformy Niesiołowski był w swoim czasie niezwykle zajadłym, nieubłaganym wrogiem liberałów wszelkiej maści. Jakże wstydliwe muszą być dla niego wypowiedzi z wcześniejszych lat. By przypomnieć choćby, z jaką emfazą pisał Niesiołowski 13 stycznia 1992 roku na łamach "Gazety Wyborczej": "Liberałowie udowodnili, że nie mają żadnych kwalifikacji ekonomicznych i nigdy w żadnej koalicji - gdyby do takiej kiedykolwiek doszło - nie mogą obejmować resortów ekonomicznych, bo zrujnują kraj [podkr. - J.R.N.]. Cały wysiłek nowego, centroprawicowego rządu Jana Olszewskiego, obciążonego fatalnym dziedzictwem ich rządów [podkr. - J.R.N.], musi skoncentrować się na problematyce gospodarczej, w imię umocnienia demokracji i odsunięcia od nich zagrożeń" (cyt. za: S. Niesiołowski: Przede wszystkim gospodarka, "Gazeta Wyborcza" z 13 stycznia 1992 r.). Te jakże słuszne skądinąd stwierdzenia Niesiołowski powtórzył (a więc je nadal aprobował) w wyborze swych tekstów prasowych, opublikowanym w 2001 r. (por. S. Niesiołowski: W wolnej III Rzeczypospolitej. Wybór tekstów prasowych 1990-2001, Łódź 2001, s. 33).
W wielu wypowiedziach na początku lat 90. Niesiołowski odsądzał liberałów od czci i wiary, wręcz równając ich z ziemią. Przypomnijmy choćby wywiad dla "Rzeczpospolitej" z 13-14 czerwca 1992 r., gdzie z niekłamaną pasją piętnował ogół liberałów jako odrażające środowisko, które chciałoby zamknąć Kościół katolicki w swoistym getcie. Z jakimż oburzeniem Niesiołowski atakował wówczas liberalny rząd Bieleckiego! Stwierdzał: "Mieliśmy przykład gabinetu Bieleckiego, który wyrzucił wiceministra Kaperę za to, że powiedział o istnieniu zboczeńców seksualnych. A o zboczeńcach seksualnych można przeczytać w każdej encyklopedii". Przypomnijmy, że w tymże samym czasie obecny przywódca partyjny Niesiołowskiego premier Donald Tusk dosłownie "skakał z radości" na wieść o usunięciu z rządu "niepoprawnego politycznie" Kazimierza Kapery.
Rzekomo "nie zmieniający nigdy poglądów" Niesiołowski od lat szczególnie gorliwie współpracuje z byłym korowcem Bogdanem Borusewiczem czy korowcami z "Gazety Wyborczej". Jakoś dziwnie "zapomniał", jakież to ostre teksty wypisywał o KOR w czasie "karnawału" "Solidarności" (tj. lat 1980-1981), gdy twórców KOR nazwał "pogrobowcami Stalina". Jakże się bił za to w wywiadzie, udzielonym M. Lizutowi z "Dużego Formatu" (dodatku do "Gazety Wyborczej") z 14 listopada 2005 roku. Bąkał tam, iż "żałuje" swego stwierdzenia o twórcach KOR jako "pogrobowcach Stalina", tłumacząc, że: "Niektóre sformułowania padły w ferworze walki".
Inny przykład, dowodzący, jak absurdalnie kłamliwe są twierdzenia o rzekomej "niezmienności" przekonań Niesiołowskiego. W ostatnich latach niejednokrotnie występował z zajadłymi atakami na PiS, zarzucając mu, że narzucał Polsce politykę "krnąbrności wobec Europy", która nas jakoby ośmieszała i marginalizowała na kontynencie. Robi to ten sam Niesiołowski, który kiedyś ostrzegał, że wejście do Unii Europejskiej doprowadzi do skrajnie żałosnych skutków dla Polski. Według tekstu S. Niesiołowskiego na łamach "Nowej Europy" z 1995 r.: "(...) Wraz z przystąpieniem do Unii Europejskiej Polska stanie się państwem ideologicznym, prowadzącym politykę dechrystianizacji i degradującym katolików, to znaczy 82 proc. społeczeństwa do roli obywateli drugiej kategorii, prześladowanych bardziej okrutnie, bo w sposób wyrafinowany, niż za czasów komuny" (cyt. za M. Rybiński: Z wykopalisk, "Gazeta Polska" z 12 września 2007 r.). Jakiż "niezmienny" na tle przytoczonych dawnych wypowiedzi wydaje się S. Niesiołowski. Po prostu tytan stałości poglądów!

Przeciw Unii Demokratycznej, a nawet za
Szczególnie groteskowe były zmiany poglądów S. Niesiołowskiego w stosunku do Unii Demokratycznej vel Unii Wolności. Początkowo Niesiołowski był zajadłym wrogiem UD, chętnie wyzywał ją od "udecji" lub "udokomuny" (por. własne wyznania S. Niesiołowskiego w wywiadzie dla książki A. Poppek i K. Pytlakowskiej "Szaszłyk po polsku", Warszawa 1992, s. 159). Dziennikarki "Gazety Wyborczej" Anna Bikont i Joanna Szczęsna przypominały, jak to w swoim czasie Niesiołowski: "Twierdził o Unii Demokratycznej, że 'jest mniej więcej tak samo demokratyczna, jak PZPR była robotnicza i polska' i przylepiał do niej łatki: 'katolewica', 'różowi', 'udecja'. Tym, którzy 'nie wahali się świadczyć Jezusowi Chrystusowi za cenę gorszych zarobków i nie awansowania', przeciwstawiał związanych z Unią Demokratyczną Jerzego Turowicza i Andrzeja Wajdę, obwiniając ich za to, że 'obsługiwali kadzielnicę kłamstwa, która jest istotą komunizmu'. Turowicz wyjaśniał, że owszem, był za zgodą i aprobatą kardynała Wyszyńskiego, w utworzonym pod egidą PRL-owskich władz Froncie Jedności Narodu i że wystąpił tam raz, w obronie listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, wypowiedź Niesiołowskiego zaś trudno określić inaczej niż zwyczajne chamstwo" [podkr. - J.R.N.] (cyt. za: A. Bikont, J. Szczęsna: Radio Maryja? Wolę motyle. Portret Stefana Niesiołowskiego, "Gazeta Wyborcza" z 6-7 maja 2006 r.). Zapytany w 2006 r. przez Bikont i Szczęsną o swój dawny atak na Turowicza, Niesiołowski stwierdził, że dziś uważa tę wypowiedź za "niepotrzebną i krzywdzącą" (por. tamże).
Przypomnijmy, że Niesiołowski, tak zaangażowany od połowy czerwca 1992 r. w maksymalne wspieranie koalicji ZChN z Unią Demokratyczną, niewiele wcześniej, w tymże 1992 r., bardzo ostro krytykował UD w wywiadzie do książki "Szaszłyk po polsku". Pisał o niej we fragmencie zatytułowanym "Janusowe oblicze (dwulicowość)". Tę dwulicowość przedstawiał jako "istotę Unii Demokratycznej". Pisał: "Mają na każdą okoliczność inną twarz. W szkołach mówią, że są za aborcją i że młodzież musi się kochać. Wśród emerytów twierdzą, że wartości chrześcijańskie są im najbliższe. Na kongresie socjaldemokratów jeden z liderów UD powiedział, że oni są za socjaldemokracją, ale z powodów taktycznych nie mogą się do tego przyznać. U chadeków zaś inny lider przyznał się do chadeckich poglądów, które jednak też są zmuszeni ukrywać. Naprawdę zaś najbliżsi są socjaldemokracji. To partia nastawiona na zdobycie władzy" (por. A. Poppek, K. Pytlakowska: "Szaszłyk po polsku", Warszawa 1992, s. 153).

Czy Niesiołowskiego zastra szono?
W czerwcu 1992 r. doszło do nagłej, szokującej zmiany frontu przez Niesiołowskiego, który stał się jakby zupełnie innym człowiekiem. Ten dotychczas stanowczy obrońca wartości chrześcijańskich w polityce i publicystyce nagle zdradził sprawę tych wartości, zdradził sprawę patriotyzmu, totalnie uzależniając się od Unii Demokratycznej, a nawet stał się swego rodzaju ekspozyturą poglądów Bronisława Geremka w Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym. Było to prawdziwym szokiem dla obserwatorów polskiej sceny politycznej, w tym i dla mnie. Jeszcze wiosną 1990 r., wspólnie z tak opluwającym mnie dziś Niesiołowskim, przygwoździliśmy lewackiego radykała z UD - Zbigniewa Bujaka, w telewizyjnym programie "Interpelacje". Wkrótce potem Niesiołowski odwiedził mnie w moim mieszkaniu w Warszawie wraz z wicemarszałkiem Sejmu Andrzejem Kernem. Miałem wówczas wrażenie naszej całkowitej zgodności poglądów. Niesiołowski wręczył mi swoje więzienne wspomnienia (pisane pod pseudonimem "Ewa Ostrołęcka"), dedykując je słowami: "Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami i wyrazami szacunku". (Dziś ten sam Niesiołowski jak może szkaluje mój życiorys sprzed 1990 r.!). W owym czasie Niesiołowskiego zaliczano wraz z Markiem Jurkiem i Janem Łopuszańskim do tzw. trzech muszkieterów, konsekwentnie toczących w parlamencie boje w obronie Kościoła, patriotyzmu i programu dekomunizacji.
Nagle w czerwcu 1992 r. dochodzi do całkowitej zmiany postawy Niesiołowskiego. W filmie "Nocna zmiana", autorstwa Jacka Kurskiego, widzimy Niesiołowskiego na zwołanej przez Lecha Wałęsę tajnej naradzie spiskowej, zmierzającej do obalenia rządu Jana Olszewskiego. Sam Jacek Kurski tak opisywał w czerwcu 1995 r. zachowanie Niesiołowskiego sprzed trzech lat: "Niesiołowski ogląda naradę obłędnym, przerażonym wzrokiem; nic nie mówi. Za kwadrans wygłosi, zresztą pokazane w tym filmie, wspaniałe przemówienie w obronie rządu. Gdy go niedawno spytałem, co robił na tej naradzie - zbladł, bo nie wiedział, że była filmowana. Określił ją jako 'bandycką, zbójecką naradę, na którą zwabiono go podstępem'. Szkoda tylko, że nikomu o tym nie powiedział. Bo potem oglądaliśmy 'w polityce' zupełnie innego Niesiołowskiego: rano 5 czerwca nie umiał już wygłosić przemówienia przeciwko powołaniu rządu Pawlaka - w ostatniej chwili poprosił o to Marka Jurka - widywaliśmy go za to na konferencjach z Geremkiem, robiącego dobrą minę do beznadziejnego rządu Suchockiej" (por. Dobrze służyć Polsce Ludowej. Wywiad W. Kalimowskiego z J. Kurskim, "Tygodnik Solidarność" z 23 czerwca 1995 r.).
Co spowodowało tak gwałtowną zmianę kursu u S. Niesiołowskiego? Jak to się stało, że ten do niedawna tak żarliwy przeciwnik Unii Demokratycznej, nagle zaczął wręcz symbolicznie jeść z ręki czołowych polityków na czele z Geremkiem? Być może zaszantażowano go wówczas groźbą nagłośnienia w mediach jego skrajnie tchórzliwego zachowania po aresztowaniu i sypaniu koleżanek i kolegów z "Ruchu". Może chodziło o coś jeszcze dużo gorszego. W różnych publikacjach niejednokrotnie pojawiały się informacje o tym, że Niesiołowski figurował na tzw. liście Milczanowskiego. Jedno nie ulega wątpliwości. Od czerwca 1992 r., wkrótce po obaleniu rządu J. Olszewskiego, Niesiołowski wchodzi na drogę ewidentnej zdrady swych dotychczasowych przekonań, wspierając odtąd to, co zwalczał, i zwalczając to, co przedtem popierał.

Najwierniejszy sojusznik Unii Demokratycznej
W ciągu lata 1992 r. Niesiołowski nagle zabiera się z niebywałą pasją do budowania koalicji z Unią Demokratyczną w imię wspólnego tworzenia fundamentów rządu H. Suchockiej. Jan Rokita w swym wywiadzie-rzece "Alfabet Rokity" wyjaśnia sukces idei powołania rządu Suchockiej głównie błyskawicznym dogadaniem się w tej sprawie z Niesiołowskim. Stwierdza: "Kiedy upadł rząd Olszewskiego, dla mnie było jasne, że podstawą nowego rządu musi być porozumienie ognia z wodą: Unii Demokratycznej i ZChN. Partnerem w poszukiwaniu takiego porozumienia stał się (...) Stefan Niesiołowski. Konspirowaliśmy w sejmowych kuluarach i restauracjach. Aż wreszcie któregoś dnia spotkałem Niesiołowskiego na korytarzu i spytałem: 'A co byś powiedział, gdyby premierem została Suchocka', a on mi na to - Świetny pomysł, spróbowałbym to przepchnąć w ZChN" (por. "Alfabet Rokity". Z J. Rokitą rozmawiali M. Karnowski i P. Zaremba, Kraków 2004, s. 117). Rokita wysławiał S. Niesiołowskiego, pisząc (s. 101): "Myślę o rycerzach jedności tamtej koalicji - o Stefanie Niesiołowskim po stronie ZChN i Bronisławie Geremku. To dwaj zasłużeni politycy, którzy wbrew swoim środowiskom i wyznawanym przez siebie ideologiom bronili tego rządu". I rzeczywiście, Niesiołowski zajadle bronił rządu Suchockiej wbrew wyznawanej przez siebie ideologii i środowisku ZChN. Tylko, czy naprawdę wierzył w głoszoną dotąd przez siebie ideologię? Czy zaangażowawszy się koniunkturalnie w poparcie rządu Suchockiej, miał wówczas jeszcze cokolwiek wspólnego z chrześcijańsko-narodowymi wartościami ZChN? Przypuszczam, że wątpię, jak pisał stary Kisiel.
Niesiołowski przez cały czas rz ądu Suchockiej odgrywał ogromnie niechlubną rolę swego rodzaju głównego filaru, podtrzymującego wsparcie dla tego gabinetu w ZChN. Rokita przypomniał w tym kontekście (op. cit. s. 104) wspólne konferencje prasowe B. Geremka i S. Niesiołowskiego w obronie rządu H. Suchockiej - z jednej strony przed braćmi Kaczyńskimi, z drugiej - przed SLD.
Wybielająca wszelkie działania Unii Demokratycznej postawa "chrześcijańskiego polityka", za którego podawał się S. Niesiołowski, wywoływała coraz częstsze protesty na prawicy. Znamienny pod tym względem był ogłoszony w dzienniku "Nowy Świat" z 15 października 1992 r. list otwarty wiceprezesa Porozumienia Centrum Sławomira Siwka pt. "Stefan Niesiołowski traci wzrok". Wiceprezes PC Stanisław Siwek pisał tam m.in.: "To przykre, że polityk Twojego wymiaru traci wzrok i nie widzi tego, co wokół niego się dzieje (...). Mogę jeszcze zrozumieć, że przerażony rolą, jaką ZChN spełnia jako kwiatek nie swojej sprawy, w rządzie rządzonym przez lewicę Unii Demokratycznej - lider ZChN chce dyskredytować wszystkich, którzy jednoznacznie taką sytuację ujawniają".
Szokujące upieranie się Niesiołowskiego przy koalicji z Unią Demokratyczną rzuciło się szczególnie mocno w oczy po wypowiedzi wicepremiera z ZChN Henryka Goryszewskiego 21 listopada 1992 r., iż "koalicja rządowa jest w stanie przetrwać nawet bez Unii Demokratycznej". Niesiołowski natychmiast po tych słowach doprowadził do zwołania specjalnej konferencji prasowej z Bronisławem Geremkiem, publicznie zapewniając kolejny raz z rzędu o trwałości sojuszu ZChN z UD (por. A. Dudek: "Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-2001", Kraków 2002, s. 280). W końcu kwietnia 1993 r., po przejściu Porozumienia Ludowego do opozycji, doszło do publicznego wysunięcia przez posła Jana Łopuszańskiego projektu prawicowej koalicji bez UD. I znowu doszło do publicznego wystąpienia Stefana Niesiołowskiego w roli najwierniejszego zwolennika koalicji ZChN z UD. Niesiołowski określił wszelkie szanse stworzenia prawicowej koalicji bez Unii Demokratycznej jako tak samo prawdopodobne co "śnieg w lipcu".

Pacyfikator "warchołów" z AWS
Gdy kilka lat później doszło do koalicji AWS i Unii Demokratycznej, znowu głównym "rycerzem" tej koalicji stał się S. Niesiołowski. Z jakąż werwą okładał wówczas wszystkich, którzy buntowali się przeciw tej koalicji, tak fatalnej dla Polski. Jak wymyślał od "warchołów" wszystkim, którzy protestowali przeciwko niej. Niesiołowski należał do najbardziej gorliwych zwolenników koalicji z Unią Wolności za wszelką cenę, starając się maksymalnie pomniejszyć wynikające z tego negatywy i przedstawić jako koalicję, która nie ma żadnej alternatywy (por. wywiad Niesiołowskiego dla "Nowego Państwa" z 24 października 1997 r.: "Skazani na Unię"). Niesiołowski zapewniał tam: "Jeżeli nie będzie koalicji z Unią Wolności, to pozostanie nam przejście do opozycji, co oznaczałoby zupełną klęskę prawicy. (...) Koalicja jest taka, jaką chcieli wyborcy. Nie mamy innego wyboru. Ludzie po to głosowali na prawicę, żeby przejęła odpowiedzialność za Polskę, a możemy to zrobić tylko razem z Unią". Szczególnie kłamliwe było stwierdzenie Niesiołowskiego: "Koalicja jest taka, jaką chcieli wyborcy". Jak wskazywały wyniki wyborów z 1997 r. i poniesione w nich straty UW, wyborcy z 1997 r. głosowali nie tylko na AWS przeciw SLD-owskim rządom Cimoszewicza, ale również i przeciw Balcerowiczowi. A dzięki takim ludziom jak Niesiołowski dostali znowu "radosną" powtórkę z Balcerowicza.
Przez kilka lat rządów koalicji AWS z Unią Wolności Niesiołowski wyspecjalizował się w brutalnych atakach na wszystkich tych parlamentarzystów, którzy mieli własne zdanie i odmawiali ciągłego stania na baczność przed M. Krzaklewskim. Szczególnie ostro krytykował tych, którzy ośmielali się kwestionować słuszność tak nieszczęsnej dla AWS koalicji z Unią. Nie przebierał przy tym w słowach, z grubej rury piętnując oponentów. Posła Adama Słomkę nazwał "głupcem" i "warchołem", profesora Piotra Jaroszyńskiego "frustratem". W wywiadzie dla "Tygodnika AWS" z 31 stycznia 1999 r. perorował: "Prawdopodobnie mamy w przypadku np. Słomki, Łopuszańskiego i paru innych do czynienia ze splotem różnych czynników: charakteropatią, szalonymi ambicjami osobistymi, nadzieją na wyjście z politycznego marginesu, na którym z własnej woli się znaleźli".
Z jakim zadowoleniem pisał na łamach "Gazety Wyborczej" z 3 sierpnia 1998 r.: "Wydaje mi się, że wielką zasługą AWS jest także uporządkowanie polskiej sceny politycznej. Na marginesie polityki znaleźli się na szczęście Janusz Korwin-Mikke, Leszek Moczulski, Antoni Macierewicz i paru innych. Najprawdopodobniej też niezawodny w destrukcji Lech Wałęsa ze swoją nieproszoną pomocą. Dziś, gdy w polityczny niebyt odchodzą Słomka i Łopuszański - można tylko odetchnąć z ulgą: Bogu niech będą dzięki". Ciekawe, jak określić nadużywanie imienia Boga w takiej sytuacji przez Niesiołowskiego?!
Polityka AWS od początku rządów koalicji z UW była pełna fatalnych błędów. Niesiołowski nie znosił jakiegokolwiek publicznego ich wypominania, z prawdziwym jadem nienawiści opluwał zarówno polityków, jak i dziennikarzy, którzy pisali o tych błędach. Stwierdzał na przykład: "Legutko, Krasowski, Perzyna i Łętowski z samobójczą konsekwencją piszą o kierownictwie AWS, dostrzegając niemal we wszystkich działaniach AWS wyłącznie błędy". Klub parlamentarny AWS stopniowo coraz bardziej topniał na skutek odejść coraz liczniejszych posłów, mających dość kolejnych żałosnych ustępstw premiera Buzka i Krzaklewskiego na rzecz Balcerowicza i Geremka. Niesiołowski nie wyciągał żadnych wniosków z tych odejść od AWS. Przeciwnie, z całą dezynwolturą komentował: "Warchołów mi nie żal" ("Gazeta Wyborcza" z 31 sierpnia 1998 r.). Politycy AWS przystosowali się do forsowanych przez Balcerowiczowską Unię Wyborczą fatalnych prywatyzacji, a niektórzy z nich sami ponosili winę za wyprzedaż majątku narodowego za bezcen (vide sprzedaż Domów Centrum w Warszawie przez ministra Wąsacza poniżej nawet wartości ceny gruntów, na których stały). Wszystko to obchodziło rzekomo "narodowego" polityka Niesiołowskiego tyle, co zeszłoroczny śnieg. Piorunował na łamach postkomunistycznego "Wprost" (też "odpowiednie" miejsce dla byłego opozycjonisty) z 15 listopada 1998 r.: "(...) w pismach marginalnych, niesłusznie uchodzących za prawicowe (...) trwa nieustający (...) atak na AWS z absurdalnymi zarzutami niezrealizowania programu, wyprzedaży majątku, zdrady interesów narodowych itp. zarzutami, zbieżnymi z argumentacją i politycznym zapotrzebowaniem postkomunistów". Co najgorsze, epitetom Niesiołowskiego towarzyszyło jego bardzo niegodne zachowanie na czele komitetu dyscyplinarnego AWS. Z jakąż pasją wnioskował o wyrzucanie kolejnych "krnąbrnych" posłów z klubu AWS.
Ataki na dawnych antykomunistycznych sojuszników - posłów Jana Łopuszańskiego, Ludwika Dorna, Teresę Liszcz, Jarosława Kaczyńskiego łączył Niesiołowski ze skrajną wyrozumiałością dla Balcerowicza i innych polityków Unii Wolności, a nawet... wyrozumiałością dla posłów postkomunistycznych. Dziwne dwuznaczności zachowań politycznych Niesiołowskiego były od dawna odnotowywane przez przeróżnych obserwatorów działań tego polityka. Na przykład Agata Kopeć i Władysław Korowajczyk pisali już w lipcu 2001 r.: "Można zastanawiać się, jakie właściwie poglądy polityczne ma Stefan Niesiołowski. Jednego dnia deklaruje swój antykomunizm, a już następnego dnia występuje na autentycznej scenie z przeciwnikiem - przeciw któremu toczy się proces lustracyjny. Sympatie Niesiołowskiego do Unii Wolności są znane nie od dziś. Może to nawet więcej niż sympatie...? Ostatnio w programie Moniki Olejnik 'Kropka nad I' bronił jak lew uposażeń prezesa NBP Leszka Balcerowicza. Żałosny to był widok i chyba nie przysporzył posłowi zwolenników. Można sobie tylko zadać pytanie, co przez takie stanowisko chce osiągnąć poseł Stefan Niesiołowski? Bardzo to zastanawiające..." (por. A. Kopeć i W. Korowajczyk: Rzecz o Niesiołowskim, "Myśl Polska" z 8 lipca 2001 r.).

Odrzucenie Niesiołowskiego przez PiS
W 2001 r. przyszły dla Niesiołowskiego fatalne czasy. Od początku 2001 r. mnożyły się sygnały przyszłej katastrofy AWS, rozpaczliwie bronionego przez niego i... kierowanego na mielizny. Cytowana wyżej para autorów: Agata Kopeć i Władysław Korowajczyk, tak pisała o rozpaczliwych intrygach Niesiołowskiego z 2001 r., by załapać się znów na drogę politycznej kariery: "[Niesiołowski] Jakiś czas temu rozwalił ZChN, rozwalił z grupą przegranych posłów AWS i utworzył Przymierze Prawicy. Nie minęło wiele czasu, a obraził się na kogoś, a może na coś, i wyszedł z PP. Pewnie chciał znowu wejść do AWS, ale tam już go pewnie nie chcieli. Zawisł więc w próżni i groziła mu polityczna banicja, czyli zabrakłoby mu wygodnego fotela na Wiejskiej i wraz z nim różnych apanaży. Żal się zrobiło. Niesiołowski przywdział włosienicę, posypał głowę popiołem i powrócił do nowo tworzonego przez braci Kaczyńskich Komitetu Prawa i Sprawiedliwości" (por. A. Kopeć, W. Korowajczyk: Rzecz o Niesiołowskim, "Myśl Polska" z 8 lipca 2001 r.). I tu spotkał Niesiołowskiego największy cios - w Prawie i Sprawiedliwości z trzaskiem pokazano mu drzwi, nie chcąc brać takiej osoby do partii, szykującej się do radykalnego przełomu politycznego w Polsce. Niesiołowski na próżno liczył na to, że dawni ZChN-owscy koledzy w PiS przełamią opory Kaczyńskich przeciw niemu. Co zadecydowało o tak stanowczym odrzuceniu Niesiołowskiego przez Kaczyńskich? Być może przywódcy PiS pamiętali o nazbyt wylewnych zeznaniach "herosa" Niesiołowskiego podczas przesłuchań SB w 1970 r., być może zaważyła też pamięć o umieszczeniu Niesiołowskiego na tzw. liście Milczanowskiego. A może zapamiętano mu nazbyt dobrze jego napaści na Lecha Kaczyńskiego. Jak wspominał Niesiołowski po latach w "Wyborczej" z 15 stycznia 2007 r. - to on przestrzegał premiera J. Buzka przed nominacją L. Kaczyńskiego na ministra sprawiedliwości. Jeszcze gorsze skutki dla Niesiołowskiego miał fakt, że to właśnie on pojawił się wśród "dyżurnych osłaniaczy" decyzji Buzka o dymisji L. Kaczyńskiego z szefa resortu sprawiedliwości w 2000 r. (por. na ten temat uwagi M. Miszalskiego w "Najwyższym Czasie" z 21 lipca 2001 r.). Na dodatek, Niesiołowski pochopnie zadarł z Platformą Obywatelską i stracił szansę na kandydowanie z jej szeregów.
Nigdzie niechciany, zdesperowany, powrócił do zagrożonego klęską AWS. Nie pozostało mu nic innego, niż robić dobrą minę do złej gry. Jeszcze na krótko przed tak sromotnie przegranymi przez AWS wyborami, Niesiołowski publicznie ironizował na temat innych partii - prawicowych konkurentów AWS: "Poza Akcją Wyborczą Solidarność są już tylko polityczni psychopaci, prawicowy plankton i to z zaburzeniami zdolności pływania". Wybory zakończyły się totalną katastrofą wyborczą AWS i osobiście Niesiołowskiego - dostał około 10 razy mniej głosów niż w wyborach 1997 roku. Po totalnym fiasku kampanii wyborczej zaczęto o nim złośliwie pisać: "Stefan Plankton Niesiołowski". Nie sprawdziły się szumne wyrokowania Niesiołowskiego o PiS, publikowane w "Gazecie Wyborczej" z 19 września 2001 r., gdzie wyszydzał tam wszelkie liczenie na szanse wyborcze PiS, głosząc, że "obecny powrót na scenę polityczną panów Kaczyńskich ma coś z farsy" i piętnując ich za rzekomo wytwarzany przez nich "gen autodestrukcji". Wbrew przewidywaniom Niesiołowskiego PiS uzyskało wielki sukces wyborczy. Równie nieprawdziwe okazały się wieszczenia Niesiołowskiego co do LPR, której wróżył, że "nie ma szans na przekroczenie progu wyborczego".

Gdy Niesiołowski dokładał Platformie
Mało się dziś pamięta czasy kampanii przedwyborczej 2001 r. i ówczesne zachowanie S. Niesiołowskiego, który sam wolałby o tym gruntownie zapomnieć. Obecny wicemarszałek Sejmu z ramienia Platformy ma aż nadto uzasadnione powody do starań o takie "zapomnienie". Występował wtedy z gwałtownymi atakami na Platformę Obywatelską, chcąc "dołożyć" krytykowanej partii. Swoistą "perełką" dla dzisiejszych czytelników jest lektura arcyzajadłego ataku Niesiołowskiego na PO w wywiadzie dla "Życia" z 1 sierpnia 2001 roku. Pytany o konkurentów wyborczych AWS, stwierdził m.in., iż ocenia ich negatywnie, "zwłaszcza Platformę". I dodawał wyjaśniająco: "Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu, nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest oczywiście gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie, a jaki to nowy człowiek jest z takiego Olechowskiego? Piskorski z kolei skompromitował się z sojuszem z SLD".
Ciekawe, że w tamtym wywiadzie Niesiołowski o wiele lepiej niż o PO wyrażał się o PiS, które dziś wciąż atakuje. Powiedział m.in.: "O PiS nie chcę mówić, tam są moi przyjaciele (...). Jest tam dużo wspaniałych ludzi". Ponad półtora miesiąca później Niesiołowski znów niezwykle ostro zaatakował PO, stwierdzając m.in. w tekście "Świecące pudełko", opublikowanym w "Gazecie Wyborczej" 19 września 2001 roku: "Platforma jest przede wszystkim wielką mistyfikacją (...). Platforma celowo prezentuje brak stanowiska we wszystkich ważnych kwestiach społecznych i ekonomicznych, a zwłaszcza politycznych, oraz w sporach ideowych (jej przedstawiciele nie mieli nic do powiedzenia na temat oddania hołdu organizacji WiN). (...) W istocie jest takim 'świecącym pudełkiem�' - mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowym wydaniem Polskiej Partii Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO".
Jak na tle tak gwałtownych ataków Niesiołowskiego na PO w 2001 r. ocenić jego upieranie się, że rzekomo "nie zmienia przekonań"? Cóż, diabeł ubrał się w ornat i ogonem dzwoni!



Przypadki Stefana Niesiołowskiego


Prof. Jerzy Robert Nowak
Badacz owadów, poseł Stefan Niesiołowski, popularnie zwany "profesorem od robaków", od lat wyróżnia się niebywałymi napadami politycznej agresji. Można wręcz podziwiać jego wyjątkową "hojność" w obdarzaniu przeciwników politycznych wyzwiskami. Postępowanie Niesiołowskiego najlepiej scharakteryzował satyryk Marcin Wolski, pisząc parę lat temu: "Senator Niesiołowski tak długo zbierał muchy-plujki, aż sam się upodobnił do jednej z nich". Za swoje tak staranne opluwanie wszystkich inaczej myślących niż politycy z PO Niesiołowski doczekał się upragnionej nagrody - został wicemarszałkiem obecnego Sejmu.

Ostatnio w programie Tomasza Sekielskiego w TVN z 7 grudnia 2007 r. nowy przykład tej pasji w wykonaniu świeżo upieczonego wicemarszałka Sejmu RP. Radio Maryja, powszechnie uważane za najważniejszy w mediach bastion obrony wiary i polskości, zostało oczernione przez Niesiołowskiego jako rzekomo szkodzące Polsce. Z równą furią zaatakował Niesiołowski ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka, apelując o jego jak najszybsze usunięcie jako rzekomego "szkodnika". Nie zabrakło też epitetów pod moim adresem. Stefan Niesiołowski zarzucił mi kłamstwo, choć nie znalazł, bo nie mógł znaleźć, żadnego przykładu mego rzekomego rozmijania się z prawdą. Najbardziej oburzający jednak był atak na księdza biskupa Józefa Zawitkowskiego. Ten wspaniały hierarcha, słynny z jakże pięknej poetyckiej formy wyrażania swego głębokiego zatroskania o Kościół i Naród, "naraził się" Niesiołowskiemu jakże wzruszającą homilią, wygłoszoną podczas uroczystości 16-lecia Radia Maryja w dniu 7 grudnia 2007 r., a zwłaszcza stwierdzeniem, że w Toruniu "powiało polskością"! Niesiołowski napiętnował słowa księdza biskupa jako rzekomy wyraz "niepojętego zaślepienia, ślepoty na fakty", bo Radio Maryja "szkodzi Polsce".
Powie ktoś, po co zajmuję się tu kolejną nieobliczalną napaścią posła Niesiołowskiego? Niestety, jest on dziś wicemarszałkiem Sejmu RP i pewno będzie jeszcze długo zaniżał poziom polskiej debaty parlamentarnej. I będzie nadal wprowadzał - zamiast Norwidowskiej zasady "różnienia się pięknie" - zwyczaj równania z ziemią wszystkich inaczej myślących.

W konspiracyjnym "Ruchu"
Karierze Stefana Niesiołowskiego szczególnie mocno służył upowszechniany przez niego na każdym kroku mit o swojej bohaterskiej przeszłości, konspiracji i więzieniu. Niesiołowski wielokrotnie pisał o swej roli w działalności niepodległościowego "Ruchu" (m.in. w książkach "Wysoki brzeg", Poznań 1989; "Ruch przeciw totalitaryzmowi", Warszawa 1989 - wydany pod pseudonimem Ewy Ostrołęckiej) oraz w publikacjach prasowych. Prawdą jest to, że Niesiołowski konspirował i siedział w więzieniu, ale ta prawda jest jakże niepełna bez towarzyszących jej faktów, ilustrujących załamanie się Niesiołowskiego już w pierwszym dniu śledztwa i nagminne sypanie kolegów i koleżanek z konspiracji, począwszy od własnej narzeczonej. Przypomnijmy konkretne świadectwa na ten temat.
Współorganizowany przez Stefana Niesiołowskiego w drugiej połowie lat 60. konspiracyjny "Ruch" miał program jednoznacznie nastawiony na dążenia w kierunku odzyskania niepodległości Polski, i to było jego najważniejszą zaletą. Dużo mniej zachęcające były przyjęte przez działaczy "Ruchu" metody zdobywania środków na konspiracyjną propagandę celów niepodległościowych. I tak np. prawdziwą ślepą uliczką działań konspiracyjnych wydaje się, opisany przez S. Niesiołowskiego, pomysł zdobycia pieniędzy dla "Ruchu" przez napad na ekspedientkę. Jak zeznawał Niesiołowski: "W rezultacie przeprowadzonych obserwacji podjęliśmy próbę przejęcia pieniędzy, odnoszonych do banku przez ekspedientkę z tego sklepu [przy ul. Źródłowej w Łodzi - J.R.N.], co miało miejsce w styczniu lub lutym 1969 roku. Z tym, że idąc na miejsce, z góry byliśmy ograniczeni naszym podstawowym założeniem w tego rodzaju poczynaniach - nie mogliśmy pod żadnym pozorem używać przemocy. Gdyby użycie przemocy okazało się konieczne, akcję mieliśmy odwołać. Tak też się stało, ponieważ bezpośrednio działająca osoba - Andrzej Czuma - jak mi później powiedział, podszedł do tej kobiety, ale kiedy zorientował się, że odebranie pieniędzy wiąże się z koniecznością użycia siły, z zamiaru tego zrezygnował" (cyt. za E. Ostrołęcka [S. Niesiołowski - J.R.N.] "'Ruch' przeciw totalitaryzmowi", Warszawa 1989, s. 191).
Ostatecznie "Ruch" zrezygnował z metod zdobywania pieniędzy przy zastosowaniu środków przemocy. Mówił o tym S. Niesiołowski w swym zeznaniu z 1 lipca 1970 r., stwierdzając m.in.: "Doszliśmy do wniosku, że należy zaprzestać napadów i włamań ze względów natury moralnej, ponieważ takie działania mogą doprowadzić do wyrządzenia krzywdy jednostkom" (cyt. za E. Ostrołęcka [S. Niesiołowski - J.R.N.], op. cit., s. 192). Stosowano natomiast, by zabezpieczyć możliwości konspiracyjnej pracy propagandowej, kradzież maszyn do pisania w różnych częściach Polski. Stefan Niesiołowski zeznawał, że brał udział w kradzieży maszyn do pisania: z Katedry Fizjologii Roślin Uniwersytetu Łódzkiego, z lokalu redakcji, z Biblioteki Uniwersyteckiej w Łodzi, z Prezydium WRN w Łodzi, z Katedry Nauk Politycznych PL, z Rady Narodowej dla dzielnicy Łódź Śródmieście (por. E. Ostrołęcka: op. cit., s. 192). Sam Niesiołowski popisał się wielką zręcznością w kradzieży maszyn do pisania, dwukrotnie osobiście wynosząc je z pomieszczeń (por. tamże, s. 192).
Warto dodać, że niezależnie od tych trudnych do pochwalenia metod "Ruch" wyróżnił się wydawaniem dwóch pism: ogólnopolskiego "Biuletynu" pod redakcją Emila Morgiewicza i łódzkiego lokalnego "Informatora" pod redakcją S. Niesiołowskiego i Stefana Turschmida (por. S. Niesiołowski, "Niepodległość, antykomunizm", "Ozon" z 5 lipca 2006 r.).
Według zeznań Niesiołowskiego udało mu się zniszczyć, umieszczoną na Rysach, tabliczkę ku czci Lenina. Co najważniejsze, Niesiołowski zniszczył tę tablicę w najodpowiedniejszym momencie - w dzień po wkroczeniu wojsk państw Układu Warszawskiego do Czechosłowacji (por. E. Ostrołęcka: op. cit., s. 194).
Konspiratorom z "Ruchu" nie udało się jednak doprowadzić do realizacji zaplanowanych przez nich dużo ambitniejszych celów - wysadzenia w powietrze pomnika Lenina i spalenia Muzeum Lenina w Poroninie. Donosy położyły kres działalności "Ruchu". Wtedy doszło jednak do mało heroicznego, wręcz tchórzliwego, zachowania Stefana Niesiołowskiego w śledztwie, jego sypania na współwięźniów, począwszy od pierwszych dni przesłuchań.
Zacytujmy tu konkretne dowody na to, w oparciu o protokoły z przesłuchań działaczy z konspiracyjnego "Ruchu", znajdujące się w Instytucie Pamięci Narodowej (nr sprawy II 3 Ds. 25/70, tom VI). Przesłuchującym był por. Dariusz Borowczyk z KW MO w Łodzi. Oto fragmenty tych przesłuchań:
1. Na s. 11-12 wspomnianego zbioru protokołów dowiadujemy się, pod datą 20 czerwca 1970 r. o godz. 15.10, iż "Stefan Myszkiewicz - Niesiołowski przyznaje się do tego, że istniał 'Ruch', że był organizacją konspiracyjną. Twierdzi, że nie było przywódców".
2. W tym samym VI tomie zbioru protokołów przesłuchań, na s. 11-20, pod datą 21 czerwca 1970 r. czytamy zeznanie Niesiołowskiego, otwarcie informujące: "Przyznaję się do winy w przedmiocie przedstawionego mi zarzutu i wyjaśniam, co następuje..." - i tu padają nazwiska najbliższych i przyjaciół, w tym brata S. Niesiołowskiego - Marka, Andrzeja i Benedykta Czumów, Andrzeja Woźnickiego.
3. Pod datą 25 czerwca 1970 r. Niesiołowski odsłania przesłuchującemu go oficerowi rozszyfrowane przez niego pseudonimy działaczy "Ruchu": "Emila" (Emila Morgiewicza), "Jurka" (Benedykta Czumę) i innych. Równocześnie Niesiołowski starał się wyraźnie maksymalnie pomniejszyć swoją rolę w "Ruchu", zaprzeczał swojej przynależności do "Ruchu" i współredagowania tajnego "Biuletynu" (por. A. Echolette: "Niesiołowski sypie 'Ruch'", "Nasza Polska" z 5 grudnia 2006 r.).
4. 28 czerwca 1970 r. następuje totalne załamanie się S. Niesiołowskiego w czasie przesłuchania, prowadzonego przez kpt. mgr. Leonarda Rybackiego z Biura Śledczego MSW w Warszawie (por. tom VI wspominanego zbioru protokołów, s. 11-76). Niesiołowski przyznaje: "Wyjaśnienia, jakie wówczas [przed 28 czerwca 1970 r. - przyp. aut.] składałem, odnośnie mojej przynależności i działalności w nielegalnym związku, częściowo były nieprawdziwe... Pragnę dziś wyjaśnić mój udział w nielegalnej organizacji w sposób szczery i zgodny z prawdą...".
5. 29 czerwca 1970 r., w czasie zeznania złożonego przesłuchującemu go kpt. mgr. Leonardowi Rybackiemu, Niesiołowski sypie własną narzeczoną Elżbietę Nagrodzką, podając m.in. jakże ciężki w ówczesnej sytuacji dowód przeciw niej - informację, że Nagrodzka miała - wg planu działań "Ruchu" - uczestniczyć w akcji podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie. Odpowiedni fragment zeznania S. Niesiołowskiego brzmi: "(...) Pragnę jeszcze wyjaśnić, że pozyskałem, wiosną 1969 roku, jako członka naszej nielegalnej organizacji, również Elżbietę Nagrodzką, zam. w Łodzi przy ul. Bydgoskiej 30 m. 39. Nagrodzką zorientowałem, kto jest członkiem organizacji na terenie Łodzi oraz poznałem z Andrzejem Czumą z Warszawy. Wiadomym mi jest, że Nagrodzka miała wziąć udział w akcji podpalenia Muzeum Lenina w Poroninie".
6. Pod datą 8 lipca 1970 r. czytamy w zbiorze protokołów, że Niesiołowski wymienia z nazwiska Andrzeja Czumę, ujawniając, iż: "Andrzej Czuma był bardzo aktywnym członkiem naszego 'Ruchu' i inicjatorem różnych akcji (...)".
7. Szczególnie wymowny jest tekst zeznań S. Niesiołowskiego, zaprotokołowany pod datą 11 lipca 1970 r. (s. 11-24 zbioru protokołów): "Pragnę uzupełnić oraz sprostować pewne wyjaśnienia, jakie złożyłem do protokołów w czasie poprzednich przesłuchań, na temat podjętej przez nasz 'Ruch' akcji spalenia Muzeum Lenina w Poroninie. Celowo zatajałem pewne fakty, ażeby uchronić niektóre osoby od odpowiedzialności karnej. Dziś całkowicie zrozumiałem swoje niewłaściwe stanowisko w tej kwestii i dlatego pragnę, tak jak i w innych sprawach, mówić tylko szczerą prawdę...".

Sprawa b. narzeczonej S. Niesiołowskiego
Osobą, która szczególnie ciężko przeżyła załamanie się Stefana Niesiołowskiego w śledztwie i jego sypanie na najbliższych, była jego ówczesna narzeczona Elżbieta Nagrodzka. W dramatycznym liście do redaktora naczelnego tygodnika "Ozon" Grzegorza Górnego, wystosowanym 1 lipca 2006 r., E. Nagrodzka tak pisała na ten temat: "Stefan Niesiołowski zbudował swoją pozycję polityka oraz image nieugiętego herosa na kłamstwie. Załamał się już pierwszego dnia śledztwa i sypał nas, swojego brata Marka, przyjaciół Andrzeja i Benedykta Czumów, i mnie, swoją narzeczoną od pierwszego przesłuchania! Podczas gdy ja, kobieta i szeregowy członek organizacji, przez wiele dni śledztwa twierdziłam, że 'nic nie wiem o Ruchu' (...) Stefan Niesiołowski nie wprowadzał mnie do żadnej organizacji, (...) znałam Czumów wyłącznie towarzysko (patrz protokół z przesłuchania 30.VI.1970 r.), on - mężczyzna i jeden z przywódców, sypał nas od pierwszego przesłuchania (20.VI.), nie szczędząc detali. (...) Kiedy po wielu dniach przesłuchań (30.VI.) kolejny raz zaprzeczyłam, że istnieje 'Ruch', śledczy pokazał mi protokół z 20.VI., podpisany ręką Niesiołowskiego, w którym podaje szczegóły mojej działalności. Dostałam wtedy parę innych protokołów z zeznań kolegów, z których wynikało, że Wojciech Mantaj zaczął zeznawać już 22.VI., Marek Niesiołowski - 25.VI., a Benedykt Czuma - 28.VI. Dla pikanterii dodam, że na podobną okoliczność 'Ruch' zalecał bezwarunkowe milczenie i ja miałam odwagę się do tego zalecenia zastosować. Załamanie Stefana i paru innych kolegów przeżyłam boleśnie. Wyobrażałam sobie idealistycznie, a może naiwnie, że jeśli wszyscy będą milczeli, SB będzie musiała nas wypuścić. Przecież jeszcze wtedy nie wiedziałam, że miała wtyczki i sporo informacji o grupie. W tym samym czasie otrzymywałam od Stefana listy z propozycją 'ślubu w więziennej kaplicy'. Co za hipokryzja. W furii napisałam list, w którym nazwałam Niesiołowskiego i tych, którzy sypali, tchórzami i zdrajcami".
W liście wystosowanym w dniu 4 grudnia 2006 r. do marszałka Senatu Bogdana Borusewicza Elżbieta Nagrodzka pisała m.in.: "(...) Z rzadka mówi się o tym etapie historii grup niepodległościowych, który jest początkiem końca, kiedy ktoś zaczyna sypać i wszystko rozpada się jak domek z kart. Tym kimś w naszym procesie był Stefan Niesiołowski - będąc współzałożycielem, stał się zarazem grabarzem 'Ruchu'" [podkr. - J.R.N.].
Skazana w procesie uczestników konspiracyjnego "Ruchu" na 2 lata więzienia Nagrodzka i tak miała dużo szczęścia. Na skutek przeciągania się śledztwa do procesu doszło już za czasów Gierka - w 1971 roku. W rezultacie wyroki były bez porównania łagodniejsze, niż byłyby w przypadku przeprowadzenia go jeszcze za rządów Gomułki. Wówczas groziłoby jej nawet 10 lat więzienia. Pani Elżbieta po wyjściu na wolność miała wielkie problemy ze zdobyciem pracy. Będąc dziennikarką, faktycznie straciła wszelkie szanse uprawiania zawodu. Przez kolejnych 8 lat nie mogła dostać pracy w tym zawodzie i żeby przetrwać, zatrudniała się jako archiwistka, instruktorka w dzielnicowym domu kultury etc.
W 1990 r. Nagrodzka wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie pracując jako publicystka i krytyk filmowy, wydała kilka książek o brytyjskim filmie. W 1992 r. E. Nagrodzka (E. Królikowska) z zaskoczeniem dowiedziała się o nieprzyjemnym komentarzu Stefana Niesiołowskiego na temat jej postawy w śledztwie. Natychmiast przekazała sprawę swojemu przyjacielowi mecenasowi Karolowi Głogowskiemu, znanemu działaczowi opozycji demokratycznej. Głogowski, w oparciu o jej upoważnienie, skontaktował się z Niesiołowskim i zażądał od niego natychmiastowych przeprosin za oszczercze pomówienie. Zagroził również, że w przypadku nieuzyskania przeprosin ze strony Niesiołowskiego skieruje przeciw niemu do sądu sprawę o naruszenie dóbr osobistych.
Niesiołowski najpierw wyparł się wszystkiego (wg A. Echolette, "Niesiołowski sypie 'Ruch'", "Nasza Polska" z 5 grudnia 2006 r.). Później jednak, przyciśnięty do muru przez mecenasa Głogowskiego, bojąc się skutków rozprawy sądowej i nagłośnienia całej historii, przeprosił Nagrodzką w obecności adwokata. Podpisał wówczas (9 listopada 1992 r. w Łodzi) oświadczenie o następującej treści: "Oświadczam, że cofam słowa wypowiedziane w dniu 1 stycznia 1992 r. w Muzeum Kinematografii w Łodzi m.in. wobec małż. Teresy i Bogusława Kobierskich, a dotyczące p. Elżbiety Królikowskiej, którą przepraszam. Mając powyższe na uwadze, zobowiązuję się równocześnie do usunięcia z mojej książki pt. 'Wysoki brzeg' fragmentów, odnoszących się do Agnieszki, które mogą być kojarzone z osobą p. Elżbiety Królikowskiej, a nadto w przyszłości powstrzymywać się od wypowiedzi na temat p. E. Królikowskiej w kontekście wspomnianej sprawy. Tytułem dania moralnej satysfakcji zobowiązuję się wpłacić dwa i pół mil. złotych na Dom Samotnej Matki, w okresie dwóch miesięcy od daty podpisania niniejszego oświadczenia". W moim posiadaniu znajduje się zarówno ksero cytowanych wyżej oficjalnych przeprosin ze strony S. Niesiołowskiego, jak i ksero podziękowania dyrektora Domu Samotnej Matki p. Ireny Kaproń, złożonego Niesiołowskiemu 18 stycznia 1993 r., po wpłaceniu przezeń sumy dwóch i pół miliona zł na potrzeby wspomnianego Domu.
Pomimo konieczności przeproszenia Elżbiety Nagrodzkiej w 1992 r., po kilkunastu latach - w 26. numerze tygodnika "Ozon" z 2006 r. - Niesiołowski kolejny raz wystąpił przeciw niej (teraz już Elżbiecie Królikowskiej-Avis) z pomówieniem, umieszczającym jej nazwisko w dwuznacznym kontekście. Pani Elżbieta od wielu lat przebywa w Anglii (wyszła za mąż za brytyjskiego dziennikarza). Być może Niesiołowski mniemał, że jego była narzeczona - dziennikarka w Anglii - nie zauważy jego publikacji w niezbyt szeroko rozpowszechnionym tygodniku "Ozon". Niesiołowski przeliczył się jednak, bo jego tekst dotarł do p. Elżbiety, która natychmiast napisała do naczelnego "Ozonu" red. Grzegorza Górnego sprostowanie, z żądaniem opublikowania oraz złożyła w sądzie sprawę o naruszenie jej dóbr osobistych.
Dziennikarz "Gazety Wyborczej" Marcin Masłowski, komentując w numerze z 13 grudnia 2006 r. wystąpienie Elżbiety Nagrodzkiej na drogę sądową, pisał m.in.: "Nagrodzka poczuła się urażona stwierdzeniem senatora w lipcowym 'Ozonie' (...) - 'Niesiołowski naruszył moje dobra osobiste, moją cześć i godność - mówiła wczoraj w sądzie. Nie miał prawa sugerować, że zachowałam się niegodnie w śledztwie, bo to on sypał już na pierwszym przesłuchaniu swoich przyjaciół, rozszyfrowywał pseudonimy. My milczeliśmy, a on, przywódca - wszystko im mówił. A teraz oskarża mnie o niegodne zachowanie!' (...). Nagrodzka na dowód pokazała protokoły przesłuchań Niesiołowskiego, które dostała z IPN. Wynika z nich, że Niesiołowski w rozmowach z oficerami SB rozszyfrowuje pseudonimy działaczy 'Ruchu', mówi, kto działał w organizacji".
Redaktor M. Masłowski, informując o sposobie, w jaki Niesiołowski bronił się przed zarzutami E. Nagrodzkiej, przytaczał jego słowa: "Mówiłem im to, co i tak wiedzieli. Zeznawałem, i to było błędem. Trzeba było milczeć, ale na to zdobył się tylko Andrzej Czuma".
W tym samym numerze "Wyborczej" z 13 grudnia 2006 r. znalazł się komentarz do całej sprawy, napisany przez dziennikarkę Joannę Szczęsną, która sama niegdyś była uwięziona za konspirację w "Ruchu". Szczęsna przytoczyła słowa Jana Kelusa, wspominającego proces "taterników" z 1970 r. w wywiadzie-rzece pt. "Był raz dobry świat". Kelus pisał tam jakże realistycznie o przebiegu śledztwa w sprawie "taterników": "'(...) Jedyną osobą, która konsekwentnie odmówiła zeznań, był Jakub Karpiński (...). Cała reszta w śledztwie zeznawała. Jedni od razu, drudzy trochę później, jedni kajając się, jak na świętej spowiedzi, inni kręcąc, kombinując, składając deklaracje ideowe, odcinając się (od rzekomych zwykle) pomówień, etc. Czyniąc to, każdy znajdował sto pięćdziesiąt usprawiedliwień czy racjonalizacji takiego postępowania. Natomiast trochę później, zwykle zaraz po wyjściu na wolność, a czasem jeszcze w więzieniu, zaczynał tego żałować, dostrzegać prawdziwe powody, dla których dał się wyciągnąć na zwierzenia - własny strach, głupotę i naiwność. No i jak to ludzie... Zamiast być surowym w ocenie siebie i wielkodusznym wobec innych, każdy znalazł sobie kogoś, kto - jego zdaniem - zachował się w śledztwie jak wyjątkowa szmata, głupek, tchórz... Czyli jednym słowem, gorzej niż on sam'".
Święte słowa i odnoszą się również do procesu 'Ruchu'. Spośród kilkudziesięciu oskarżonych zeznań w śledztwie odmówili jedynie Andrzej Czuma i Jan Kapuściński; wszyscy inni (w tym niżej podpisana) zeznania składali. Te proporcje między ludźmi, którzy dali się złamać czy ogłupić w śledztwie, a tymi, którzy zachowali milczenie, zmienią się radykalnie dopiero w czasach KOR-u (...)".
Jak z cytowanego tekstu wynika, nawet dziennikarka "Gazety Wyborczej", z którą tak intensywnie współpracuje Stefan Niesiołowski, nie potwierdziła lansowanych przez niego twierdzeń o swoim wyjątkowym heroizmie i przypomniała, że on też należał do tych osób, które dały się złamać w śledztwie i złożyły zeznania. Warto dodać, że sam S. Niesiołowski w swej książce pt. "Wysoki brzeg", będącej skądinąd bardzo panegiryczną próbą wybielenia swej przeszłości i upozowania się na herosa w jednym miejscu, najwyraźniej przez niedopatrzenie, opublikował kilka prawdziwych zdań o swej dawnej postawie w więzieniu: "Próbowałem coś kręcić, ale to prowadziło donikąd. Musiałem się decydować - albo zaprzeczyć wszystkiemu i odmówić zeznań, albo zeznawać wykrętnie. Nie miałem odwagi ani sił odmówić zeznań i to był błąd największy. Potem nie rozumiałem, dlaczego. Nic mnie właściwie nie usprawiedliwiało, poza strachem. Pewnie, że byli tacy, co zeznawali gorzej, ale marna to satysfakcja" (por. S. Niesiołowski, "Wysoki brzeg", Poznań 1989, s. 113).

Polityczna kariera
Warto tu przypomnieć słowa napisane przez p. Elżbietę w liście do marszałka Senatu RP Bogdana Borusewicza z 4 grudnia 2006 r. w związku z kolejnymi, godzącymi w nią przekłamaniami S. Niesiołowskiego: "Wnioskując także rewizję kwalifikacji moralnych Stefana Niesiołowskiego jako senatora, który zbudował swój autorytet na kłamstwie - jestem przekonana, że gdyby jego wyborcy oraz media w 1989 roku znali jego tchórzliwą przeszłość, nigdy nie zostałby posłem, ani z pewnością senatorem". Jakże wymowny komentarz do całej sprawy niechlubnego zachowania się rzekomego herosa S. Niesiołowskiego w śledztwie nt. "Ruchu" zamieściła Elżbieta Nagrodzka w końcowej części swego listu do naczelnego redaktora tygodnika "Ozon" Grzegorza Górnego, pisząc m.in.: "W międzyczasie Niesiołowski robił karierę polityka i kreował swój wizerunek herosa, który nie ugiął się w śledztwie. Jego przyjaciele nie oponowali, mieszkałam już za granicą (...). Wiem tylko, że przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, kiedy PiS reprezentujący drogie mu niby wartości narodowo-chrześcijańskie odmówił mu miejsca na swojej liście wyborczej, zameldował się do jego konkurencji - Platformy Obywatelskiej! I następnie, wypłacając się PO, zaakceptował rolę pierwszego pałkarza Platformy, w jednym szeregu z 'Gazetą Wyborczą' i innymi liberalnymi mediami, TVN, Polsatem, Tok FM czy Radiem Zet. Zaiste, długa droga - od najemnika do wojownika! (...) Mam nadzieję, że po kolejnych przeprosinach i opłaceniu kolejnej nawiązki, drogi moje i tego byłego wojownika, a dziś najemnika, nigdy już się nie spotkają".
Niesiołowski zrobił ogromnie wiele dla zatajenia opisanych powyżej ciemnych plam ze swojego życiorysu. Przypuszczalnie jednak pamięć o tamtych ponurych dniach załamania i strachu powraca do niego wciąż w postaci męczących koszmarów sennych i budzi w nim potrzebę bezustannej agresji jako jedynej szansy dowartościowania!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Plujka,wstrętna szuja.

politynka pisze...

Nic nie poradze na zachowanie pana Niesiolowskiego.
Widac tak mu zostanie.