niedziela, kwietnia 06, 2008

Bubel z Szenicerem nakręcili klip, członek B'nai B'rith o rozpadzie Chin, Borusewicz zacheca do kolportażu bibuły, łamanie praw dziennikarzy w Sejmie

(pw)

Bubel z Szenicerem nakręcili klip

Na początku zrobił się jak zwykle straszny szum, że znowu ten prostak i antysemita Leszek Bubel sieje wśród Polaków nienawiść do narodu wybranego. Żydowskie organizacje wystąpiły nawet do właścicieli YouTube.com z żądaniem zablokowania strony z klipem, na którym L.Bubel śpiewa ,,Aj-waj, to nie Wasz kraj'' i ,,Grossy i Michniki won do Ameryki''. Problem z antysemityzmem pojawił się wówczas, gdy rozpoznano na klipie tańczącego radośnie długoletniego i już niestety byłego dyrektora żydowskiego cmentarza Bolesława Szenicera, a którego chciałby leczyć członek zacnej żydowskiej loży Polin niejaki Kadlacik.



Ten klip nie jest w żadnej mierze antysemicki!
Jest o dzieciach komunistów, którzy nienawidzili Polski. Jeśli nie podoba im się kraj, w którym tolerowano komunistyczne poglądy ich przodków, to powinni emigrować do Ameryki. Gross i Michnik są dobrym przykładem. Gross nie jest żydem (jego matka była Polką). Michnik został wychowany przez żydowską rodzinę zatwardziałych komunistów, ale był ich adoptowanym dzieckiem (pisze o tym Zambrowski). Jeśli piosenka jest o tych dwóch lewakach, to może być co najwyżej prostacka, ewentualnie ,,antyjudaistyczna'', ale nie antysemicka.



Złe sny chińskiej władzy

,,O widmie rewolucji w Kraju Środka i o tym, dlaczego Chińczycy są kosmitami Konradowi Dulkowskiemu i Mirze Suchodolskiej mówi dr Michał Korzec, sinolog. [prywatnie mąż proj.Staniszkis; członek B'nai B'rith żydowskiej loży masońskiej POLIN w Polsce]




Świat znienawidził Chiny. Marcowa masakra Tybetańczyków sprawiła, że Kraj Środka stracił twarz.

Ten rok, olimpiady, miał być rokiem triumfu chińskiej potęgi. Przypieczętowaniem uznania na świecie jako wschodzącego supermocarstwa, które coraz bardziej się demokratyzuje. I ten plan runął w gruzach: świat zobaczył, jak chińskie ZOMO wywleka ludzi z domów, jak ich bije…Te obrazy to jest to, co obecnie świat myśli o Chinach.

A co myślą Chińczycy?

Obserwowałem te wydarzenia, gdy byłem w Berlinie z grupą Chińczyków. Zgromadziliśmy się wokół telewizora i wpatrywaliśmy w sceny, które ktoś nagrał w Lhasie, a które przez internet dotarły do reszty świata: Tybetańczycy i chińscy milicjanci. Co ciekawe, Tybetańczycy, ostrożnie, trzymając ręce na widoku, zaczęli się zbliżać do tego chińskiego ZOMO. Zamiast uciekać, otoczyli mundurowych. Mogli zostać zastrzeleni, ale się nie bali. To właśnie najbardziej poruszyło znajomych Chińczyków - że Tybetańczycy przestali się bać. I że to zapowiada początek końca systemu.

Jest obawa, że dopiero po olimpiadzie, kiedy już nie trzeba będzie się liczyć z opinią światową, wokół Tybetu zaciśnie się chińska pięść.

Nie wiem, co będzie po olimpiadzie. Ale mogę sobie wyobrazić, co stanie się podczas igrzysk, gdy do Pekinu przyjadą zagraniczni turyści. Będą rozwijali flagi tybetańskie, skandowali hasła Dalajlamy. I będzie to widział cały świat, ale i lud pekiński. Ten lud, który nie zapomniał upokorzenia z 1989 roku z Pekinu, kiedy podczas powstania na drogach do Tiananmen zamordowano może 400, a może 1000 osób. Jestem ciekaw, czy pekińczycy, widząc obcokrajowców krzyczących o wolności, będą ich obrzucali błotem, czy może raczej przyłączą się do nich.

Młodzi Chińczycy nie wiedzą, co się wydarzyło 4 czerwca 1989 roku. A starsi nie chcą pamiętać. Jedni i drudzy oddali się radosnej konsumpcji - jeżdżą nowymi samochodami, stroją się i oglądają MTV. Po co im awantury.

Chińczycy z zapałem korzystają z tego, co przyniósł im wzrost gospodarczy. A także z moralnej swobody. Młodzi nie słuchają już starszych, rodzina przestała mieć wpływ na wybory życiowe, a partia nie ma już swoich wzorów moralności. Chińczycy uprawiają więc seks, mówią o nim, w dużych miastach pełno jest klubów dla gejów. To prawda, że jak opowiadam młodzieży, co się kiedyś działo, to patrzą na mnie wielkimi oczyma, że to jakieś science fiction. Ale z pamięci społecznej się nie da wymazać tragicznych wydarzeń.
Tybetańczycy przestali się bać. Oznacza to początek końca reżimu

Zwłaszcza że w mieszkańcach dużych miast, głównie Pekinu, zaczyna narastać poczucie opresyjności. Wiedzą, jak żyje świat, bo mają telewizję, internet, których - wbrew pozorom - władze nie są w stanie kontrolować. Duszą się, mają dość głupich biurokratycznych przepisów. Tak więc choć mogą sprawiać wrażenie zadowolonych, skoncentrowanych na konsumpcji, wkrótce przypomną sobie o Tiananmen. O tym, o co w życiu chodzi. Tak jak przypomnieli sobie Polacy. Na początku lat 70. w Polsce wielu nie wiedziało, co to Katyń. Byli zadowoleni. Gierek, otwarcie na świat. Czekolada i pomarańcze za walutę z zagranicznych pożyczek. Po co mieli sobie zawracać głowę sprawami, na które nie mieli wpływu. Ale przypomnieli sobie.

Bunty społeczne wybuchały zwykle wtedy, kiedy kończyła się konsumpcja, a zaczynał kryzys. Chiny mają ponaddziesięcioprocentowy wzrost gospodarczy!

W lutym zrobiłem objazd po Kantonie. Wsiadłem w nowiutkie audi pożyczone od znajomego chińskiego biznesmena i ruszyłem autostradą. I dopóki się jej trzymałem, było wspaniale. Ale wystarczyło odbić parę kilometrów z trasy… Połowa stacji benzynowych zamknięta, a przed tymi, które są otwarte, ciągną się długie, długie kolejki aut. Na prowincji elektrownie wstrzymują dostawę prądu na osiem godzin dziennie. Chinom, tej fabryce świata, zaczyna brakować napędu: ropy, benzyny, mazutu. Ludzie boją się. Że ten ich świat dobrobytu wytrzyma jeszcze do olimpiady, a potem runie. I że wybuchnie wojna z Tajwanem, bo rząd zacznie działania agresywne, by odwrócić uwagę od pogarszającej się sytuacji. ''


Do antychińskiej propagandy dołącza się niezawodny Borusewicz i zachęca kibiców do działań niezgodnych z prawem. ,,Proponuję, by każdy kibic zabrał ze sobą do Chin jedną napisaną po chińsku książkę lub broszurę dotyczącą praw człowieka i demokracji – pisze we "Wprost" marszałek Senatu Bogdan Borusewicz.'' Biorąc pod uwagę, że na razie politycy nie wybierają się do Chin, zachęcanie obywateli do działań zakazanych w Chinach jest zwykła hipokryzją. Proponuję, żeby marszałek Borusewicz sam wybrał się do Chin z przemycaną bibułą. Żywię nadzieję, że władze chińskie będą wiedzieć, co mają z tym panem zrobić i że pozbędziemy się pseudodemokratycznych aktywistów na dobre. Trzeba tylko pilnować, żeby sami robili to, do czego zachęcają polskich kibiców.

Może Marszałek Borusewicz zająłby się łamaniem praw polskich dziennikarzy? Dziennikarze Naszego Dziennika są szykanowani a pan Szczepański kolejny członek B'nai B'rith i równocześnie prawa ręka Komorowskiego do spraw mediów robi, co mu się rzewnie podoba.

,,Marszałek Bronisław Komorowski występuje w obronie represjonowanych opozycyjnych dziennikarzy na Białorusi, a w tym samym czasie jego podwładni szykanują dziennikarzy "Naszego Dziennika" - mówią parlamentarzyści i domagają się wyjaśnień
Prezydium Sejmu zajmie się szykanami wobec "Naszego Dziennika"





Ograniczenie dziewięciu dziennikarzom "Naszego Dziennika" możliwości relacjonowania prac Sejmu i wydarzeń rozgrywających się w kuluarach parlamentu to działanie mające charakter politycznych represji - uważają posłowie opozycji. Ich zdaniem, w ten sposób urzędnicy rządzącej koalicji próbują utrudnić dostęp opinii publicznej do informacji. Decyzję o ograniczeniu prasowych akredytacji dla "Naszego Dziennika" szef Biura Prasowego Sejmu Jarosław Szczepański podjął samodzielnie, nie informując o tym wicemarszałków Sejmu: Krzysztofa Putry i Jarosława Kalinowskiego.
Sprawą zajmie się Prezydium Sejmu.

W ubiegłym tygodniu marszałek Bronisław Komorowski występował na specjalnym briefingu, na którym deklarował solidarność z represjonowanymi, szykanowanymi dziennikarzami białoruskich gazet, którym uniemożliwia się pracę. Nie minął tydzień i podobną sytuację mamy w polskim parlamencie. - Czy rządząca koalicja tak bardzo obawia się krytycznych analiz publikowanych na łamach "Naszego Dziennika"? - mówi poseł Arkadiusz Mularczyk, wiceszef sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.
Zasłanianie się zmianami regulaminowymi przez Jarosława Szczepańskiego, szefa Biura Prasowego Kancelarii Sejmu, jest mało racjonalne. Nie znajduje bowiem żadnego merytorycznego uzasadnienia powód, dla którego tylko jeden ze zgłoszonych przez redakcję fotoreporterów otrzymał stałą kartę prasową. Możliwości pełnego wykonywania zawodu na terenie Sejmu RP pozbawiono w ten sposób Marka Borawskiego, który w parlamencie pracował 10 lat.
- Nie znam powodu. Najpierw usłyszałem, że nie spełniam kryteriów, teraz dotarła do mnie od osób trzecich arogancka wypowiedź pana Szczepańskiego, że jak tak mi zależy, to mam zamienić się na karty prasowe z dziennikarzem, który stałą przepustkę dostał. Nie podejrzewam pana Szczepańskiego o nieznajomość pracy dziennikarskiej, więc powód takich, a nie innych działań musi mieć charakter pozamerytoryczny - mówi Marek Borawski, fotoreporter "Naszego Dziennika".
- Pierwsze słyszę. Jakie ograniczenia dla dziennikarzy? Nic mi o tym nie wiadomo, dlatego proszę wybaczyć, nie będę komentował - powiedział nam wicemarszałek Jarosław Kalinowski (PSL).
- Jestem zaskoczony. Tę sprawę trzeba będzie wyjaśnić - dodaje wicemarszałek Krzysztof Putra (PiS).
Wyjaśnień w sprawie szykan wobec dziennikarzy "Naszego Dziennika" domaga się nie tylko opozycja, ale również koalicja PO - PSL. Poseł ludowców Andrzej Grzyb już zapowiedział, że tą kwestią zajmie się Prezydium Sejmu.
- W tej chwili interweniuję w tej sprawie osobiście, ale będę też naciskał na oficjalne stanowisko całego klubu w tej sprawie - mówi poseł Arkadiusz Mularczyk.
Jeszcze wczoraj do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego wpłynęło pismo posła Zbigniewa Girzyńskiego (PiS). Parlamentarzysta stawia sprawę bez ogródek: to polityczne szykany.
"Powołany przez Pana Marszałka na szefa Biura Prasowego Kancelarii Sejmu pan Jarosław Szczepański zamiast ułatwiać pracę dziennikarzom i stwarzać im dogodne warunki do wykonywania swojej misji, uniemożliwia im wykonywanie obowiązków dziennikarskich" - uważa Girzyński.
Wojciech Wybranowski

Brak komentarzy: