sobota, kwietnia 19, 2008

Gdzie są chłopcy z tamtych lat?

(kt)



Czy Helenka też nuci sobie tę piosenkę, gdy patrzy na zdjęcie swoich chłopców? Wszak same chwaty słały jej uśmiechy i całowały w rączkę. Każdy ma bohatera na jakiego sobie zasłużył, nawet jak miał dzidków i rodziców w komunistycznej partii, to bohatera na swoją miarę sobie znajdzie.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

- DZIĘKI ZA WDZIĘCZNĄ PAMIĘĆ O NAS,
DOPRAWDY, JAK PANI NAS ROZUMIE, INACZEJ NIŻ TEN NIEWDZIĘCZNY MOTŁOCH KATOENDECKI.
( - )
oddani czciciele,
Robuś
Adaś Aaron like Elvis
Lova
Zbyś

Anonimowy pisze...

A oto raport na ten temat konsula włoskiego z Charkowa, miasta położonego w sercu jednego z najbardziej dotkniętych przez głód regionów kraju: "Od tygodnia zorganizowano służbę przyjmującą porzucone dzieci. W istocie bowiem poza chłopami napływającymi do miast, gdyż na wsi nie mają żadnych nadziei na przeżycie, są jeszcze dzieci, przywożone tu przez rodziców, którzy po porzuceniu ich wracają, by umrzeć na wsi. Mają bowiem nadzieję, iż w mieście ktoś zaopiekuje się ich potomstwem. [...] Od tygodnia zmobilizowano dworników [stróżów] w białych bluzach, którzy patrolują miasto i doprowadzają dzieci do najbliższego posterunku milicji. [...] Koło północy rozpoczyna się przewożenie ich ciężarówkami na dworzec towarowy Siewiero Doniec. Tam gromadzi się dzieci znalezione na dworcach i w pociągach, a także rodziny chłopów i samotne starsze osoby schwytane w mieście w ciągu dnia. Jest tam też personel medyczny [...], który dokonuje >> selekcji<< . Ci, którzy jeszcze nie spuchli i mają szanse na przeżycie, kierowani są do baraków w Chołodnej Gorze, gdzie kona na słomie prawie 8000 ludzkich dusz, w większości dzieci. [...] Osoby opuchnięte przewozi się pociągami towarowymi na wieś i pozostawia pięćdziesiąt-sześćdziesiąt kilometrów za miastem, żeby nie umierały na widoku. [...] Po dotarciu na miejsce wyładunku kopie się wielkie rowy, do których wrzuca się zwłoki zebrane ze wszystkich wagonów".
"Czarna księga motłochu katoendeckiego" Prószyński i S-ka, Warszawa 1999 r.

Anonimowy pisze...

Przed pięćdziesięcioma laty w Polsce, jak wiadomo, panował analfabetyzm. Całą winę zrzucono na stan przedwojennej oświaty. Do tego przyczynił się też, rzecz jasna, okres wojny i okupacji. Postanowiono rozprawić się z tym groźnym zjawiskiem. Uruchamiano na gwałt rozliczne formy walki z analfabetyzmem: specjalne kursy, kilkumiesięczne podstawówki wieczorowe (szóste, siódme klasy) wydające „świstki” ukończenia tej czy innej formy edukacyjnej i w ten sposób sprawę analfabetyzmu likwidowano... Polska stawała się „krajem ludzi kształcących się”.

Dziś analfabetyzmu w takiej formie, na szczęście, nie ma. Jesteśmy w Europie. Ale weszliśmy tam z innego rodzaju analfabetyzmem. Analfabetyzm ten (zwany funkcjonalnym), choć ukryty, objawia się brakiem umiejętności czytania tekstu ze zrozumieniem. Przeprowadzone ponad pięć lat temu międzynarodowe badania na temat czytania tekstu i jego rozumienia dowiodły, że tej umiejętności nie posiada wielu obywateli świata, ale wśród nich prawie najgorzej wypadli Polacy. 42% badanych rodaków nic nie rozumiało z tego co czytało, a dalsze 35% bardzo niewiele. Problem ten, wbrew pozorom, nie dotyka jedynie ludzi słabo wykształconych. Z badań przeprowadzonych pod patronatem OECD wynika, że co szósty magister znad Wisły to analfabeta funkcjonalny. Okazało się, że Polacy gubili się przy odczytywaniu rozkładu jazdy pociągów czy mapki pogody (40%). Trzy czwarte rodaków bezradnie rozkładało ręce przy pytaniu, czy dostrzegają związek między dwoma wykresami (jeden dotyczył sprzedaży petard, drugi - liczby wypadków). W rezultacie na najwyższych (piątym i czwartym) poziomie znalazło się zaledwie 3% Polaków. Do dwóch najsłabszych grup zaliczono natomiast prawie 80% mieszkańców naszego kraju. Co trzeciego z nas uznano za analfabetę wtórnego lub funkcjonalnego.

Problem ten dotyczy również oglądania telewizji będącej dla przeważającej części społeczeństwa głównym źródłem wiedzy o świecie. Przeciętny Polak spędza przed telewizorem około 4 godzin dziennie. Ogląda głównie wiadomości, filmy i seriale, wydarzenia sportowe i publicystykę. Nie znalazłem nigdzie wyników stosownych badań, lecz łatwo się domyślić, że rozumienie słowa mówionego jest na niewiele wyższym poziomie niż tego pisanego. Mam na myśli zwłaszcza programy informacyjne i publicystykę polityczną.

Przygniatająca większość ludzi nie wie zatem o czym mówią do nich politycy. Nie wiedzą co to PKB, lobbing, inflacja czy koncesja albo deficyt budżetowy. Nie odróżniają afirmacji od asymilacji. Reagują niechęcią, gdy słyszą z ust polityka słowo „substrat”, „desygnat”, czy „paradygmat”. Skoro nie rozumieją słów, to cóż dopiero mówić o rozumieniu procesów. Zmniejszanie deficytu, polityka prorodzinna, redukcja kosztów pracy, integracja europejska, trwanie przy judeochrześcijańskich wartościach – kto wie o czym mowa?

Co decyduje więc o sympatiach politycznych tych ludzi? Wrażenia i emocje. I nic więcej. Może jeszcze tzw. styl. Sympatyczni to ładnie wyglądający, sprawiający wrażenie umiarkowanie rozluźnionych i uśmiechniętych. Nie zapowiadający radykalnych zmian i gruntownych reform, a obiecujący powszechne szczęście i dobrobyt. Sprawiający wrażenie kompetentnych. Niekonfliktowi - polskie społeczeństwo nie lubi konfliktów. Mający dobrze skrojone garnitury, ładne koszule i właściwie dobrane krawaty. Lekko opaleni i z ładnymi zębami. Z ładnymi żonami. Chwaleni za granicą, rubasznie poklepywani tam po plechach „Światowi” i „europejscy”. Koncyliacyjni. Znający ceny z supermarketu. Tak łatwo ukoić przy nich nasze kompleksy..

A ci niesympatyczni? Tym widać owłosione golenie wystające spod nogawek przykrótkich spodni i nierówne zęby. Twarze ich blade a spojrzenia zacięte. Burczą wciąż pod nosem o rozliczeniach i niesprawiedliwościach. Mamroczą coś nieustannie o Polsce. I o wartościach. Czoła ich często zrasza pot a ręce się trzęsą, co widzimy w dużych zbliżeniach. Wciąż kłócą się o coś ze wszystkimi. Obrażają się za byle co. Kanapki wnoszą do samolotów w reklamówkach. Zachód (i Wschód) ich wyszydza. Wyniośli i zamknięci w sobie. Żon nie mają, a jeśli mają to nieładne. Jednym słowem: obciachowe, zakompleksione gnojki. Wstydzimy się ich; nasze kompleksy przy nich zdają się być wielkie jak Czomolungma.

Kiedyś świat był znacznie prostszy. Należało z wysiłkiem uprawiać ziemię i skrupulatnie zbierać jej plony. Dobrym panem był ten, który umiarkowanie uciskał i nie wymierzał pochopnie zbyt wielu batów pozwalając czasem wypasać na wspólnym pastwisku. Dobry Żyd dawał gorzałkę na kredyt i sprzedawał łachmany i złom po nie wygórowanej cenie.. Prusak i Moskal byli wrogami, do walki z którymi trzeba było oddawać synów. Dzisiaj świat się zmniejszył i skomplikował. Tylko postrzeganie rzeczywistości pozostało w większości bez mała równie proste. Acha.. I nastała demokracja..

Aż żal, że w tym kraju nigdy nie zrobiono nawet jednej porządnej rewolucji..

politynka pisze...

Szanowny Panie, katoedndecy mają prawo do swoich poglądów, osądów, przekonań i demonstrowania wiary. Ni podoba mi się słowo motłoch. Publikacji Prószyńskiego z definicji nie czytam. Pzdrawiam.